Jezus wyszedł…
Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Mk 2, 13 – 17
Zatrzymało mnie to słowo „wyszedł”. Przecież można było napisać „poszedł nad jezioro”. A Jezus ciągle gdzieś wychodzi. Kiedy idzie na górę powołać Apostołów to również na tę górę „wychodzi”, (a nie wchodzi, jakby było bardziej po polsku). To słowo mnie zatrzymuje i pokazuje coś głębszego w postawie Jezusa.
Jezus wychodzi skądś i ku czemuś. Wychodzi z tego miejsca, gdzie aktualnie się znajduje, ku czemuś nowemu, innemu. Dla mnie to wychodzenie oznacza brak jakiegoś nastawienia (zwłaszcza negatywnego). Idzie do człowieka takiego, jakim on jest, nie uprzedzony. Jak choćby dzisiaj, kiedy to na celnika nikt nie zwracał uwagi, chyba żeby krytykować czy potępiać go za kolaborację z okupantem i wygodne urządzanie się kosztem podatników. Tymczasem Jezus kieruje ku niemu krótkie „Pójdź za mną”. Nic więcej. Nie ocenia, nie osądza, nie potępia, nie szuka motywów, nie próbuje go najpierw „nawrócić”, przekonać… Dotyka jego serca w najczulszym miejscu, nic więcej. Wychodzi ku niemu.
Bóg wychodzi także ku mnie. Jest w tym zawsze pierwszy. Jego ruch w moją stronę uprzedza wszelki mój ruch. I kiedy wychodzi w moją stronę, woła mnie po imieniu, dotyka mojej duszy w najintymniejszym miejscu, mówiąc: „Pójdź za mną”. Dopiero teraz następuje mój ruch, który jest niczym innym jak naśladowaniem ruchu Jezusa. Po tym wołaniu ja również potrzebuję wyjść z tego, co do tej pory było, by pójść za wołaniem Boga. To moje wyjście z mojego bezpiecznego świata ukonkretnia się w wychodzeniu ku drugiemu człowiekowi, takiemu, jakim on jest. Bez uprzedzeń, złych nastawień, bez złego oka patrzącego na bliźniego z zazdrością, zawiścią, złością, wyższością, lękiem…
Faryzeusze w tej scenie są dla mnie pewnym wyrzutem. Pokazują mi te wszystkie momenty w życiu, kiedy nie udawało (i nadal nie udaje w wielu momentach) wyjść ze swojego (ciasnego) świata ku drugiemu człowiekowi. Dotykają tych miejsc, w których byłem zamknięty na innych, budowałem mury, zamykałem się w sobie – kiedy byłem niezdolny spotkać się z drugim i przyglądałem się tylko z daleka wszystkiemu (jak faryzeusze), potępiając i szukając usprawiedliwienia dla mojej postawy.
Panie, naucz mnie wychodzić z mojego świata ku innym, naucz mnie słuchać Twojego głosu, wołającego mnie nieustannie „pójdź za mną”, wzywającego mnie do drogi, do ruchu, dynamizmu – na wzór Ducha Świętego, który „wieje, kędy chce”.