Gdy jeszcze było ciemno
Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło… Mk 1, 29 – 39
Scena dzieje się w ciągu jednego dnia, a jednak pokazuje mi to kawał życia. I ta gra „świateł”… coś się dzieje w dzień, a coś, kiedy już ciemno. Ale o tym za chwilę.
W ciągu dnia Jezus naucza w synagodze, wypędza złego ducha, a potem idzie do teściowej Szymona. Kobieta w gorączce, ale pomyślałem inaczej – rozgorączkowana. Wydaje się, jakby za dużo się działo. Kiedy jestem rozgorączkowany, tak bardzo zajmuję się różnymi sprawami do załatwienia i swoim życiem, że nie jestem w stanie służyć. Ona tego tak nie ogarnia, że nie jest w stanie nic zrobić. Dopiero przyjście Jezusa zmienia jej sytuację. On ją podnosi, gorączka mija i ona jest w stanie służyć, jest w stanie zająć się kimś innym, a nie tylko swoimi sprawami. Ze mną jest podobnie. Kiedy pozwolę, by Jezus mnie podniósł, kiedy wyciągnę do Niego rękę…
Dzień mija i nastaje wieczór, gdy słońce zaszło… niewygodny czas. To obraz takiej szarości w duszy, mało komfortowa sytuacja. Wtedy pojawiają się we mnie różne „choroby i złe duchy”. Przypominają mi się różne rzeczy, dopadają jakieś lęki, poczucie osamotnienia, nieporadności, bezsilności. Ta ciemność duszy, czasem może nawet jakaś forma strapienia może wynikać nawet ze zwykłego zmęczenia, nawet z tego codziennego „rozgorączkowania”, kiedy sam próbuję sobie poradzić ze wszystkim. Do akcji znów wkracza Jezus. Ale wkracza wtedy, kiedy u Jego drzwi zbiorę całe to moje „miasto” wewnętrzne.
Przychodzi noc a po niej ranek, ale „gdy jeszcze było ciemno”. Pojawia się znów ciemność, choć bliżej poranka. Jezus idzie się modlić. A co ja robię, kiedy w duszy mam ciemności? Czasem uciekam. Czasem sam chcę sobie poradzić. Czasem chcę „przeczekać”. A to wszystko nie tak. Jezus pokazuje jedyne, prawdziwe i skuteczne rozwiązanie – modlitwa, zwrócenie się do Ojca, wejście w relację. Jezus wchodzi w tę relację podczas ciemności, wychodząc na pustynię (miejsce skrajnie nieprzyjazne człowiekowi a jednak pełne obecności Boga). Bardzo mnie to porusza i wręcz niepokoi… też tak chcę, kiedy mi będzie trudno, ciemno, pustynnie i bezsilnie. Czy wystarczy mi odwagi?
Szymon i towarzysze Go szukają, wręcz gonią. Miasto chce, by Jezus wrócił i stał się „nadwornym” uzdrowicielem. Czasem czuję w sobie taką koncentrację na moich problemach, moich bólach, ciemnościach, „chorobach” i innych niedogodnościach życia, że kiedy Jezus w to wkracza, to najlepiej, by ciągle coś we mnie uzdrawia, by „zamknął” się we mnie i się stamtąd nie ruszał. Ale On na to nie pozwala. On idzie dalej i ja mam Mu towarzyszyć. Mam wyjść z mojego ciasnego „miasta” zajmowania się tylko moimi słabościami i rozmaitymi chorobami, by wyjść ku drugiemu człowiekowi i jego potrzebom. On mówi mi dzisiaj: „Pójdźmy gdzie indziej…”. Bo moje życie to nieustanna droga. Chcę iść gdzie indziej, byle za Nim!
Chcę iść gdzie indziej, byle za Nim!
Panie przepasz mnie i prowadź tam gdzie nie chcę pójść z takich rożnych ludzkich powodów.:)
Chce Ciebie naśladować i godzę się na wszystko , co jest dla mnie wygodne lub niewygodne. 🙂
Dziękuję za Ojca medytacje. Wiele mi dają. Bóg zapłać.
Gra świateł, ciemności, rozgorączkowanie… To tak często bardzo bliskie mi rzeczywistości. I do tego wszystkiego wkracza Jezus ze swoją wyciągnięta do mnie w miłości ręką, uczący mnie wiernego trwania na modlitwie, nawet w mrokach nocy, i zapraszający mnie, abym wyszła z mojego ciasnego „miasta”, w którym czasem tak mocno jestem zasklepiona.
Jezu, przygoda z Tobą jest niewątpliwie trudna, ale jakże pociągająca. Porywaj mnie za sobą, bądź dla mnie Drogą, Prawdą i Życiem!