Czy Ją przyjmę?
Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. J 1, 1 – 18
Świętujemy narodzenie Miłości. Nie jakiejś abstrakcyjnej, urojonej, lecz takiej z krwi i kości. Jej przyjście dokonuje się Wśród nocnej ciszy… Przychodzi do swojej własności w ciemności nocy, ciszy (by tylko tak można usłyszeć przychodzące Słowo), ubóstwie, wśród zwierząt, chłodu, może nawet niemiłego zapachu… przychodzi wyrzucone za miasto do jakiejś starej szopy, odrzucone przez ludzi, w pewien sposób osamotnione. Ten opis ukazuje sytuację, w której narodziła się Miłość ponad dwa tysiące lat temu. Opisuje również moje serce, gdzie chce urodzić się dzisiaj. Bo to wszystko mieści się w moim sercu: ciemność, chłód, biegające zwierzęta, ludzka bieda, osamotnienie, odrzucenie. To właśnie w tym chce się narodzić Miłość. Choć ja, zagoniony, ciągle próbuję na siłę znaleźć jednak jakąś gospodę, gdzie byłoby ciepło, wygodnie, posprzątane… A Miłość chce się urodzić dokładnie w tym miejscu i czasie, którym jestem.
Z Miłością zaś nie da się zrobić nic innego, jak ją przyjąć. Małe dziecko, które rodzi się w rodzinie, nie chce niczego innego, jak tylko być przyjęte. Podobnie Miłość. Proste? Bardzo. I trudne zarazem. Bo czasem lęku więcej niż ufności, bezsilności więcej niż odwagi.
A potem mam pozwolić tej Miłości się przemienić. W jaki sposób? Przez doświadczenie, poczucie, dotknięcie. Pasterze nigdy by nie doświadczyli Zbawiciela, gdyby na głos Aniołów ucieszyli się, z zadowoleniem pokiwali głowami i… nie poszli do Betlejem. Przyjęliby do wiadomości, że narodził się Mesjasz Pan, ale by Go nie doświadczyli. Jak często moją wiarę, miłość, drugiego człowieka mam tylko w głowie, a nie w sercu. Nie przeżywam, nie doświadczam, tylko o tym rozmyślam. Pozwolić się Miłości przemienić to po prostu wyciągnąć rękę po Dziecię i dotknąć Je, pocałować, poczuć Jego oddech, ciepło ciała, Jego płacz. Wziąć na ręce, przytulić. Miłość potrzebuje być przeżyta, doświadczona, trzeba Ją poczuć. Bo ona jest w sercu, a nie tylko w głowie.
Jak to zrobić? Dzisiaj dotykam Miłości, kiedy dotykam bliźniego, kiedy mu usłużę, powiem dobre słowo, przebaczę, pocieszę, podniosę na duchu. Bo cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych… W taki sposób Miłość będzie mnie przemieniać, kiedy będę chciał ją naprawdę przeżyć, kiedy zacznę kochać, kiedy uruchomię moją wrażliwość. To czasem boli, nawet bardzo. Ale tylko Miłość zwycięża, nic więcej.
I wreszcie – jak pasterze mam odejść, wrócić do siebie – przemieniony. Kochać tak, jak zostałem pokochany. Wzrusza mnie za każdym razem prezent, w którym widzę włożony duży wysiłek, pot, praca rąk, poświęcony czas, nieprzespane noce… Taki Prezent daje mi dzisiaj Ojciec. To Jego Syn, który dla mnie będzie się trudził, chodził po tej ziemi, pocił, nie dosypiał nocy spędzonych na modlitwie do Ojca. A na koniec jeszcze da mi swoje Ciało i Krew, wystawi je na ubiczowanie, oplucie, znieważenie. Wreszcie wyleje za mnie krew i umrze na krzyżu jak złoczyńca. To wszystko dla mnie. Taki Prezent daje mi Ojciec. Tak przychodzi do mnie dzisiaj Miłość i w taki sposób mnie kocha.
Czy Ją przyjmę?
Z Miłością zaś nie da się zrobić nic innego, jak ją przyjąć
A potem mam pozwolić tej Miłości się przemienić
Miłość potrzebuje być przeżyta, doświadczona, trzeba Ją poczuć.
Ale tylko Miłość zwycięża, nic więcej.
Zadziwia mnie, jak czasem znajduję tu odpowiedzi na pytania, których nie ośmieliłam się ubrać w słowa, które mam tylko w sercu…
Dziękuję! 🙂
Cudowna medytacja Ojcze. Dziękuję. Radosnego świętowania.