Aż tak blisko
Znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Łk 1, 26 – 38
Dzisiejsza uroczystość i tekst o Zwiastowaniu pokazują mi głębokie pragnienie Boga, by być blisko. Tak blisko, jak tylko się da. Ale najpierw to, że Maryja od początku była taka, jaki ja mam się stać na końcu. W pewien sposób moje życie jest zawarte w jej życiu. A wszyscy dążymy do tego, by się upodobnić do Jezusa. On jest obrazem Boga niewidzialnego, a ja przecież jestem na ten sam obraz stworzony. Żyjąc, krok po kroku upodabniam się do Niego.
Bóg chce być bardzo blisko człowieka. Więc przychodzi do niego i pyta go, czy również on chce. To Maryja, która przyjmuje dziś Anioła. Bóg oczekuje na jej TAK. Na to, by nieskończona miłość Ojca mogła się spełnić, mogła znaleźć miejsce, by się rozlać i zatopić wszystko. Kiedyś w głowie zrodził mi się właśnie ten obraz: jestem zatopiony w olbrzymim morzu, ale jest to morze miłosierdzia i łaski, woda, która jest miłością. Mogłem nią oddychać, w niej się unosić… ten obraz przyniósł mi wtedy wiele pokoju w sercu. Pokazał mi, że cokolwiek bym nie uczynił, jestem cały zanurzony w miłości. Nawet grzech nie jest w stanie oddzielić mnie od miłości. Bo choć ja nie jestem wierny, to jednak Bóg jest wierny do bólu…
Porusza mnie postawa Maryi, która przyjmuje ofertę Boga. Nie wszystko rozumie, nie wszystko jest dla niej jasne. Przyjmuje. Ma postawę pokornej kobiety, która zgadza się na to, co się wydarzy. Zbyt często w życiu jestem jak wyniosła góra. I kiedy pada na mnie deszcz łaski, spływa ona po mnie, jak po kaczce. Niewiele zostaje. Bo pycha i wyniosłość nie zatrzymują Bożej łaski. Maryja jest jak otwarta dolina, w której podczas deszczu łaski gromadzi się cała woda. Jest ciągle zielona i pełna leczących owoców. Taka jest natura pokory.
Bóg chce być tak blisko, że przez pierwsze miesiące zamieszkał w łonie kobiety. Jest też w moim wnętrzu – sercu. Tam jest Jego dom. Nie muszę Go szukać nigdzie daleko, ani obchodzić ziemi. Wystarczy wejść do sanktuarium, które On sobie wybrał na mieszkanie. To w nim ciągle mnie pyta o to, czy przyjmę Go. Bo choć jest w środku, to jednak nie zabiera mojej wolności. Moja wyniosłość wy-pycha mnie na zewnątrz, gdzie szukam samo-spełnienia. Tymczasem wszystko wypełnia się w Nim i tylko w Nim, a dzieje się to w moim sercu. Czy powiem TAK? Czy się zgodzę? Czy klęknę z pokorą i pozwolę Mu być aż tak blisko?
Dziękuję.
Po przeczytaniu tego komentarza uświadomiłam sobie,że człowiek jest bardzo przewrotny,oczywiście ja również się do nich zaliczam.Dlaczego takie stwierdzenie?
Wychwalam Boga i jestem nim zachwycona,jeżeli wszystko jest tak,jak sobie wymarzyłam.Przychodzi jakieś zmartwienie- kogo obwiniamy?Oczywiście Boga.Jak się tego pozbyć?
Teresko, przestać obwiniać Boga! Uznanie kogoś za winnego jest aktem naszej woli, możemy nad tym zapanować. Co innego z poczuciem krzywdy. Pewna (święta moim zdaniem siostra) powiedziała kiedyś, ze czasem zamyka się w kaplicy i robi Bogu karczemną awanturę. Mnie też parę razy zdarzyło się „złożyć zażalenie” do Najwyższego. I wiesz – podziałało! Często jednak dochodzę do wniosku, że to Bóg miał rację, nie ja – i coś, co uważałam za zmartwienie, problem, tak naprawdę było dobre dla mnie