Nie o to chodzi
Po tych słowach ruszył na przedzie zdążając do Jerozolimy. Łk 19, 11 – 28
Kolejna przypowieść o kombinatorach, machlojkach, nieuczciwym zarabianiu pieniędzy, spekulantach. Mocno czuję, że Jezus chce mnie wybić ze zbyt miłego i pobożnego myślenia i wciągnąć do walki. Bo choć wydaje się, że na naganę zasługują ci dwaj, którzy pomnażali pieniądze swego Pana, to jednak oni ostatecznie zwyciężają. Scena dość podobna jak przy talentach, o tyle zmodyfikowana, że miny mają mniejszą wartość niż talenty i sceneria trochę zmieniona – została przez Łukasza dostosowana do jego odbiorców. Ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo.
Czy chcę się zaangażować i jak bardzo? Czy chcę zaryzykować własne życie dla królestwa Boga, które – z jednej strony nadchodzi, z drugiej już jest pośród nas (albo w nas). Już i jeszcze nie. Czy chcę naprawdę zawalczyć, porzucić „ciepłą posadkę”, wygodne miejsce, takie, gdzie mogę z dystansu poobserwować, co się będzie działo. Trochę jak Jonasz, który po spektakularnym sukcesie, jakiego się nie spodziewał w Niniwie, siada sobie na wzgórzu i obserwuje miasto. Martwi się tylko wtedy, kiedy robaczek pożera duże liście, które go osłaniały od skwaru. Niby spokój, równowaga, ale… co to za życie?
Inwestowanie sług było bardzo ryzykowne. Bardziej to widać w przypowieści o talentach, ale tutaj również. Bo zarobić dwa razy tyle, ile się dostało? To przecież duża kwota! Nie da się tego pomnożyć w ten sposób za pomocą uczciwych środków. A nieuczciwe? Są bardzo ryzykowne. Można wiele zyskać, można też stracić…
Ten trzeci sługa, który zakopał pieniądze wydaje się więc najrozsądniejszy. Owszem, nic nie zarobił, ale też nic nie stracił. Nie nadszarpnął majątku swego pana. W tym kontekście pomyślałem sobie o tych wszystkich moich postawach zachowawczych, wycofanych, lękliwych, mało elastycznych, wygodnych, zdystansowanych… Można w życiu nie ryzykować z lęku przed grzechem. Ale w tej przypowieści pan właśnie pochwala ryzyko.
Czy naprawdę mam się koncentrować na swoich grzechach, głównie na możliwości ich popełnienia? Ile razy mnie to paraliżowało, ile razy blokowało energię do działania. Czyż nie ważniejszy jest kierunek mego życia, a nie pojedyncze upadki, które zawsze się zdarzają temu, kto idzie i jest w drodze?
Nie chcę być człowiekiem, który boi się działać, bo boi się upaść… Choćbym miał setki razy upadać – mam zamiar iść, a nawet biec do przodu (jak to pięknie ujął św. Paweł), bo ważniejszy dla mnie jest CEL, a nie potknięcia po drodze. One mnie nie zatrzymają. Nie chcę, by one trzymały mnie w kleszczach lęku, zamknięcia, wycofania i spowalniały mój marsz. One były, są i będą. Tylko nie chcę się na nich koncentrować. Bo wtedy nigdy i nigdzie nie dojdę. W pewnym momencie po prostu usiądę zrezygnowany, kontemplując własną niedoskonałość. A tu nie o to chodzi…
Pan właśnie pochwala ryzyko……idąc za NIM przechodzi sie przez ogień i burzę , wiatr i deszcz ALE WARTO 🙂