Wyprostuj palce
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Łk 23, 44 – 53
Kiedy rozmyślałem dziś o śmierci – tej Jezusa i tej mojej, to dotarło do mnie, że ja się jej tak naprawdę boję. Nie wyobrażam sobie, bym miał teraz odejść. I nawet nie to, że jestem jakoś przywiązany do życia. Może bardziej do ludzi. Ale to byłbym w stanie przekroczyć. Ten lęk… bo chyba nie jestem gotowy, chyba nie jestem pogodzony i skoro czasem trudno mi z tym życiem (jakbym nie umiał żyć), to i trudno ze śmiercią.
Najbardziej w tym wszystkim dotyka mnie to, iż nie jestem w stanie śmierci kontrolować. A uświadomiłem to sobie, kiedy mówiłem o tym w telewizji (do obejrzenia tutaj). Bo przecież śmierć wymyka mi się z rąk. A ja lubię kontrolować i ciężko mi wyprostować palce, by puścić kierownicę mego życia. Śmierć jest bramą, przejściem z tego świata, który widzę, doświadczam, dotykam i nad którym próbuję – bardzo nieudolnie – panować. Ale to panowanie jest bez sensu, jest próbą stworzenia sobie czegoś, co da mi poczucie bezpieczeństwa. Chyba boję się tego, że nie będzie bezpiecznie i nie będzie tak „pewnie”.
Nie raz i nie dwa widziałem śmierć w moim życiu. Głównie w hospicjum, w którym pracowałem jakiś czas. Ostatni oddech, a potem przejście do dalszego życia już po tamtej stronie drzwi z napisem „śmierć”. Bardzo poruszający moment. Tak naprawdę nigdy mi się nie znudził i nigdy nie przeżywałem go rutynowo. Ale kiedy dziś tym myślę – boję się.
Patrzę na odchodzenie Jezusa i mam trudność z jednym: wypowiedzeniem słów, które On wypowiedział. Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Tak, chcę kontrolować moje życie od początku do końca i trudno – w związku z tym – oddać mi to życie Bogu. W sumie oddać to, co bezpieczne, przewidywalne, namacalne i sprawdzalne – nie jest trudno. Najgorzej mi oddać to, z czym sobie nie radzę, wobec czego czuję się bezsilny i co mnie przerasta. Jak tyle rzeczy, osób i sytuacji, które mnie spotykają na codzień. I przede wszystkim – jak śmierć.
Oddać to wszystko w ręce Ojca – chcę, ale jeszcze nie potrafię. Zgrabiałe palce nie chcą puścić, nie chcą się uwolnić od tego, co Bóg chętnie chce wziąć. Jezu, wspomnij na mnie i na moją słabość…
Najgorzej mi oddać to, z czym sobie nie radzę, wobec czego czuję się bezsilny i co mnie przerasta.
bo tak po ludzku chcę wiele spraw rozwiązać po swojemu, a tak się nie DA !
Kiedyś przeczytałam taką modlitwę,odmawiam ją po każdej mszy św
„Panie w godzinie mojej śmierci,przyjdż proszę,podaj mi rękę bym nie zginęła.”
Mam po niej pokój w sercu.
Boję się śmierci. Tak bardziej prymitywnie i słabością ludzką; boję się przede wszystkim cierpienia i trochę nieznanego. Boję się śmierci do tego stopnia, że rzuca się to cieniem na moje życie. Modlę się, ale ten lęk powraca. Myślę, że to w istocie jest trochę niedostatek wiary. Zwątpienie.
Proszę o krótką modlitwę w mojej intencji.