Herod i spółka
Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Mk 6, 17 – 29
Cała ta scena rozgrywa się we mnie. Jest w moim sercu miejsce na Heroda i Herodiadę, jest miejsce na Jana Chrzciciela. Ten ostatni to głos sumienia, głos rozsądku, który jest jakby głosem samego Boga. Herod – jako ten, który panuje, reprezentuje w jakimś sensie moją wolę, a Herodiada uczucia.
Głos Jana Chrzciciela rozbrzmiewa we mnie, szczególnie w ważnych momentach, decyzjach, postanowieniach. On nawet nie jest taki cichy, wszak Jan potrafił nieźle krzyknąć, ale teraz… jest w lochu. Więc nie jest do końca tak słyszany, jak pewnie by chciał. Nie zniechęca się, lecz możliwości ma ograniczone.
Bo Herod, czyli moja wola, jest teraz zajęty czymś innym. Bardzo silny wpływ na niego ma Herodiada, czyli uczucia. Potrafią one być kapryśne, szybko się zmieniają i mogą nieźle przemeblować życie, niekoniecznie w dobrą stronę. Uczucia w życiu duchowym są bardzo ważne, są wręcz niezbędne – to w nich i przez nie mówi również Bóg, to w nich także odciska swoje ślady, jednak to nie one mają panować. Tymczasem skutkiem grzechu pierworodnego we mnie jest większa skłonność ku temu co (tylko) przyjemne, wygodne, łatwe, leniwe, zabawowe, idące tylko po wrażeniach, powierzchowne. Uczucia świetnie się w to wpisują i wykorzystują tę skłonność do swoich celów. Wola (czyli Herod), choć ma panować, ma decydować, może być tym jednak sparaliżowany – kiedy za bardzo pozwoli na dyktat uczuć i instynktów – staje się wręcz bezsilny. Wydaje mu się wtedy, że to on jest królem, ale de facto rządzi ktoś inny. Herod zaś oszukuje samego siebie (ileż razy w życiu to przerabiałem!)
Odkryłem, że to wszystko dzieje się we mnie. Czasem uśmiercam mojego Jana Chrzciciela, nie chcę go słyszeć, wolę iść za tym, co podpowiada Herodiada, bo to wygodniejsze, mniej kosztowne i przyjemne. Różnica między moim życiem a tą historią jest taka, że choć Jan Chrzciciel umiera zabity, we mnie moje sumienie nigdy nie umrze. Moja dusza jest nieśmiertelna. Dlatego ciągle mam szansę, ciągle – nawet gdy się boję – mogę słuchać głosu Boga w sobie i ostatecznie Jego wybierać w moim życiu. Nie jest to łatwe, bo czasem wrzucam go do lochu, do jakiegoś ciemnego zakamarka mojego serca, by tam krzyczał. Wtedy jakby nic nie słyszę. Jakby – bo echo Jego słów odbija się od ścian mojej duszy i pogłos dochodzi do mojej świadomości. Próbuję ją wtedy na różne sposoby zagłuszyć. Bóg jest jednak cierpliwy i bardzo miłosierny względem mnie. Inaczej marny byłby mój los…
To nie jest łatwe, poznać, zrozumieć siebie, nie pozwolić emocjom rządzić .
Panie Boże tak bardzo potrzebuję Ciebie, Twojego światła, tak często czuję się zagubiona, nie rozumiejąca, niewidząca, a przede wszystkim daję się przytłoczyć zgiełkiem wokół.
Panie Boże ratuj