Skała czy zawada
Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Mt 16, 13 – 23
Na modlitwie przewijały mi się w sercu tylko dwa słowa: skała i zawada. Najpierw Izraelici szemrzą na pustyni i Bóg przez Mojżesz wyprowadza im wodę ze skały. (Lb 20, 1 – 13) Potem Szymona Jezus nazywa Skałą, na której zbuduje swój Kościół, by na sam koniec nazwać go zawadą. Więc skała czy zawada?
Odczułem w sercu, iż Bóg pragnie uczynić ze mnie skałę. Chce dla innych ludzi wydobywać ze mnie żywą wodę – jak dla Żydów na pustyni. Pragnie, by inni, będąc ze mną, przy mnie, mogli zaczerpnąć z Bożego źródła, które płynie w każdym z nas. Tylko nie każdy to źródło udostępnia dla innych. Nie każdy chce się dzielić. A czasem chcę, by wypłynęło ze mnie coś ożywczego dla bliźnich, a wypływa coś zatrutego: nieżyczliwość, złość, gniew, brak wsparcia, odrzucenie, potępienie, niesprawiedliwy osąd, lęk i zamknięcie. Żywa woda, przy której inni mogą się orzeźwić to mój uśmiech, wsparcie, przyjaźń, dobre słowo, wyrozumiałość, pokora.
Bycie skałą dla innych oznacza również bycie kimś, na kim inni mogą się oprzeć. Skała to coś solidnego, w miarę stałego. Trudno to rozbić, skruszyć, nadaje się do budowy, fundamentów. Dziś tak wielu ludzi szuka takiego stałego oparcia – nie tylko duchowego, ale też psychicznego, emocjonalnego. W tym pędzącym świecie brakuje solidnych fundamentów. Chcę być skałą, z której inni będą mogli czerpać żywą wodę, a także na której inni będą mogli się oprzeć, tzn. gdzie znajdą podporę i choćby na chwilę będą mogli się zatrzymać, by nabrać sił na dalszą życiową pielgrzymkę.
Ale mogę stać się zawadą i czasem niestety to się dzieje. A jest tak wtedy, kiedy w miejsce zaufania Bogu przychodzi szemranie i narzekanie. Jak lud na pustyni, który z nostalgią spogląda w stronę niewoli egipskiej. Bo tam była woda, tam były figi, granaty, winorośl. Ilu ludzi narzeka, że choć starają się żyć pobożnie, to życie przynosi im same przeciwności, a tym, którzy „nie chodzą do kościoła” to się świetnie powodzi. Przychodzi wtedy pokusa: co ja z tego mam? Może trzeba to wszystko rzucić, machnąć ręką i… wrócić do stanu sprzed nawrócenia. Ale wtedy ryzykuję tym, że po pustyni będę się błąkał przez przysłowiowe 40 lat, a i tak mogę usłyszeć słowa, jakie usłyszał Mojżesz, że nie wprowadzi ludu do ziemi obiecanej – bo nie uwierzyli i nie objawili Bożej świętości.
Mogę stać się zawadą, kiedy pójdę ścieżką Szymona. Zaczyna działać i mówić tylko po ludzku. I mnie to grozi, a czasem wręcz udaje mi się to uskuteczniać. Patrzę tylko na ludzkie względy, ludzkie siły i nawet mi do głowy nie przychodzi, że Bóg jest Panem wszystkiego i moc należy do Niego. Mam objawiać Jego świętość, a czynię to przez zaufanie Mu do końca. Nawet gdy brakuje wody, nawet gdy mówi o krzyżu, który jest dla mnie tajemnicą i którego nie rozumiem. Zaufanie Bogu i Jego mocy sprawia, że staję się skałą dla innych. Nie jestem nią sam z siebie, lecz Bóg mnie takim czyni. Bo jestem słaby i zrobiony ze strasznie sypkiego materiału, jakim jest proch ziemi. Lecz to On, mój Pan i Zbawiciel, czyni mnie podporą dla innych, wyprowadza ze mnie żywą wodę i wraz ze mną i na mnie buduje coś, o czym nawet nigdy mi się nie śniło. To On, Pan – sam tego dokonuje we mnie!
„Pragnie, by inni, będąc ze mną, przy mnie, mogli zaczerpnąć z Bożego źródła, które płynie w każdym z nas. Tylko nie każdy to źródło udostępnia dla innych.” Cieszę się, że pozwalasz Jemu na to działanie – by być skałą i oparciem, by prowadzić innych do Niego i umacniać ich na tej drodze. Ich czyli nas 🙂 Dziękuję 🙂