Głupia oliwa
Czuwajcie więc… Mt 25, 1 – 13
A jeśli tu nie chodzi o oliwę, nad który zawsze wszyscy mocno się zastanawiają? Snuje się wiele teorii, co by to mogło być. Może to dobre uczynki, może staranie się o to, by być lepszym, może to jakieś umartwienia, może życie moralne… Pewne jest to, że jedne panny mają coś, czego innym brak. Kiedy więc koncentruję się na oliwie, to chodziłoby zatem o to, by nie mieć braku, by być dobrze zaopatrzonym, a nawet – na wszelki wypadek – mieć trochę więcej. Coś mi tu jednak nie gra.
O północy rozlega się wołanie, że nadchodzi Oblubieniec. Oba „gatunki” panien pospały, więc w tym akurat są równe. Jednak wołanie, które je zbudziło o północy nie mówiło, by zapaliły lampy, by zaopatrzyły je w oliwę. Wołanie wzywało, by Oblubieńcowi wyszły na spotkanie. I teraz dopiero zaczynają się schody. Być może głupota tych panien nie polegała na tym, że nie wzięły oliwy. Może na tym, że tak bardzo skupiły się na tym braku, że nie wypełniły polecenia, do którego wzywał głos. Miały wyjść na spotkanie Oblubieńca, miały razem z Nim wejść na gody, a nie szukać po nocy oliwy do lamp (kiedy wiadomo, że wszystkie sklepy pozamykane). I to ostatnie zdanie: Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. Spodziewałbym się zdania: Czuwajcie więc, aby mieć zawsze oliwę przy sobie. Na dodatek, kiedy spóźniają się, ale mają już oliwę, to wcale nie zostają wpuszczone… jakby od tej oliwy absolutnie nic nie zależało.
Z jednej strony zobaczyłem, że zbyt często koncentruję się na tym, czego mi brakuje i tracę przez to czujność. A dzieje się to przeważnie „o północy”, czyli w czasie, kiedy mrok spowija moją duszę, kiedy przychodzi strapienie, smutek, jakieś wewnętrzne ciemności. Wtedy widzę brak, a nie dostrzegam przychodzącego Pana. A nawet kiedy coś mi mówi, by wyjść Mu naprzeciw, że On chce się ze mną spotkać tej „nocy” – ja jestem zajęty uzupełnianiem moich rozmaitych i rozległych „braków”. Nawet dziś mam taki dzień, kiedy widzę tylko to, co nie wychodzi, co uwiera, co mnie boli i trudno się skoncentrować na czymś innym. Ryzykuję jednak tym, że rozminę się z Panem, że nie zauważę Go przychodzącego do mnie w tej ciemności. Czuwanie więc dotyczy przychodzącego Pana, mam czuwać w oczekiwaniu na Niego, a czuwać, by wszystko było w porządku, by kaganki były zawsze pełne i oliwa z pierwszego tłoczenia. Mam czuwać i choćby o ciemku, choćby z niezapaloną lampą – wypatrywać nadchodzącego Pana i wyjść Mu na spotkanie. Innymi słowy: nie łazić na żadne zakupy o północy, lecz trzymać się Pana i iść krok w krok za Nim.
W konsekwencji można popatrzeć na to w ten sposób, że te wszystkie panny mieszczą się w moim wnętrzu. One mówią coś o mnie i o moim zachowaniu w czasie nocy, o moim czuwaniu i śnie, o tym co mam i czego mi brakuje. Ale nad tym się dziś już nie zastanawiałem. Może jednak kogoś to zainspiruje do osobistych poszukiwań…
Bardzo ciekawe przemyślenia, na podstawie których powstał dobry artykuł.
Pan przychodzi w ciszy i spokoju mego serca, nie w „rozgardiaszu”
Wychodzi też na to, że jak ktoś jest „nieroztropny z natury”, to nie powinien słuchać głupich rad ludzi „roztropnych z natury”…
No i co z tymi pannami „roztropnymi”, które udzielają innym głupich rad?…
Może należałoby je nazwać zapobiegliwymi, zamiast roztropnymi?
Zapobiegliwość też ma swoje granice…