Bóg milczący
Bóg leży w grobie. Milczy. Nie działa. Nie naucza, nie czyni cudów. Milczy.
Dzisiejszą modlitwę w ten sposób chciałem przeżyć – nic nie mówiąc. Udało się tylko trochę. Bo w głowie nagle pojawiło się tyle myśli, a w sercu tyle uczuć. Każde z nich chciało odrobiny mojej uwagi, zatrzymania się właśnie na nim i porozważania problemu, załatwienia sprawy, pomartwienia się „na zaś”. Broniłem się, by tego nie robić, choć nie we wszystkim się to udało.
Zdałem sobie po raz kolejny sprawę, że nie tak łatwo trwać w ciszy. Cały ten mój wewnętrzny świat, który do pewnego stopnia jest bałaganem, chaosem, bieganiną i plątaniną myśli, uczuć, pragnień… stale chce mnie zawłaszczyć. Sprawy, których nie chce mi się ruszyć, uczucia, które spycham do piwnicy, relacje, których nie chcę naprawiać – to wszystko dobija się do mnie ze zdwojoną siłą, kiedy tylko znajdą dogodny czas. A takim dogodnym momentem jest właśnie milczenie. To dlatego tak wielu ludzi, nie wyłączając siebie samego, ucieka od milczenia, od ciszy, od zatrzymania się. Bo zderzenie się ze samym sobą może być naprawdę trudne i bolesne. A przecież ja nie chcę, by mnie bolało, nie chcę cierpieć…
Bóg leży w grobie, Bóg milczy… ile razy w życiu mnie to denerwowało, że On nie odpowiada, że nie działa, że przecież powinien zainterweniować. Nie było we mnie zgody na Boga milczącego i niedziałającego. To ja – w ciągłym ruchu, ciągle coś załatwiający, ciągle biegający, czasem nerwowo i w napięciu, aktywny, troszczący się i niepokojący o wiele… a On? Nie odpowiada, milczy, nic nie robi. Mam wrażenie, jakby mnie ignorował, zostawił, opuścił, jakbym Go nie obchodził…
Trudno mi przyjąć takiego Boga. A przecież Jezus przez większą część swego ziemskiego życia… milczał. Zanim zaczął nauczać, zanim zaczął swoją działalność publiczną – przez ok. 30 lat nie pokazywał się publicznie. Nazywamy to życiem ukrytym. Teraz też jest ukryty – w grobie. Choć w sercu czuję, iż to Jego milczenie teraz jest dużo bardziej wymowne, niż wiele słów.
Wiem, że wielu ludzi odchodzi od Boga, kiedy ten milczy. Zostawiają Go. Próbują sobie sami poradzić. Zresztą… ileż to razy w życiu tak samo robiłem. A przecież to pokazuje moją relację do Niego. Bo przy przyjacielu się zostaje, szczególnie kiedy spotka Go jakieś nieszczęście. A czyż Boga nie spotkało teraz największe nieszczęście? To z przyjacielem można milczeć i nie czuć skrępowania taką sytuacją. Osoby sobie obce nie wytrzymują tego, muszą coś mówić, albo atmosfera gęstnieje, staje się nie do wytrzymania i… czasem bez pożegnania ludzie się rozchodzą.
Jezus leżący w grobie i milczący zaprasza mnie do przyjaźni, do bycia przy Nim. Tak rzadko schodzę do mojego grobu, gdzie pogrzebałem niektóre pragnienia, nadzieje, dobro, ważne lecz trudne uczucia, myśli, relacje… A On dziś mnie zaprasza, bym zszedł do Jego grobu i… po prostu z Nim był. Nic więcej. Zamilknąć i być…
Sprawa jest naprawdę złożona, ponieważ nie jest możliwe całkowite milczenie,bo potrzeba w życiu mówić i słuchać. Jednak istnieje możliwość „uciszenia gadania zewnętrznego i wewnętrznego”. Sposobów na to jest kilka, mam takie, chociaż nie zawsze się udaje. W życiu namilczałem się mnóstwo, również w czasie rekolekcji Ignacjańskich. O ile zamilknięcie własne jest możliwe do wytrenowania to „milczenie Boga” czasem jest trudne i bolesne i tego już wytrenować się nie da :-). Trzeba to czasem po prostu przeczekać a czas trwania, to Boża wola. Matka Teresa przeżyła ekstremalne milczenie Boga – aż do śmierci, jednak z reguły Bóg zaczyna się odzywać a właściwie „dawać znaki”. Znaki są przeróżne, ja mam takie specyficzne, ale proste do odczytania, po prostu Boże Miłosierdzie to jest znak dla mnie i głos Boga – „wróć”. Właściwie umiem to odczytać, a moja wola w wykonaniu tego znaku to osobna kwestia, jednak zawsze wracam. Wracam a wtedy Wola Boża i jego głos „odzywa się w pełni” i to jest piękne.
Zamilknąć i być…
„zamilknąć i być” takie proste a takie trudne…
Panie Jezu daj mi pragnienie by” być”, bo tak często mnie nie ma.