Stracić wszystko
Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. J 8, 31 – 42
Poruszyły mnie i zatrzymały te słowa Jezusa. Z jednej strony pokazały tę oczywistość, że nie wystarczy przyznawać się do Abrahama czy do Boga, by móc być uznanym za Jego dziecko. Sam Jezus powiedział, że nie każdy, który Mu mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do Królestwa Bożego, lecz ten, kto spełnia wolę Ojca… (Mt 7, 21).
Zapytałem jednak siebie: co oznacza pełnić czyny Abrahama? Bo sporo dziś Jezus mówi o Abrahamie, sprowokowany przez Żydów. Kim był Abraham i czego on mnie dzisiaj uczy?
Na myśl przyszło mi jedno słowo: strata. Abraham jest nazywany ojcem wiary i rzeczywiście nim jest. A wiara w konieczny sposób wiąże się ze stratą. Abram jest wezwany najpierw do wyjścia ze swojej ziemi rodzinnej. Ma pozostawić swój kraj, ród, w którym się urodził, wychował, wzrastał. Ma porzucić tę ochronę i poczucie bezpieczeństwa, jakie bliskość rodziny mu dawały. Ma iść do kraju, który Bóg mu ukaże. Nie dostał mapy z zaznaczonym celem, nie dostał GPS z określoną odległością, drogą marszu i miejscem docelowym. Ma iść, a Bóg w swoim czasie mu to ukaże.
Wiara również polega na porzuceniu tego, co stare, znane, bezpieczne. Wiara wiąże się z zaufaniem Temu, który zaprasza mnie do wędrówki w nieznane. On w swoim czasie pokaże mi cel. Wiara w tym znaczeniu wiąże się ze stratą i taką stratą, która trwa przez całe życie. Może trzeba by powiedzieć nie strata, tylko tracenie – bo to jest ciągły proces. Kiedy dorastam i dojrzewam potrzebuję tracić, np. moją dziecięcą religijność, styl modlitwy (z odmawianego paciorka ma się przekształcić w dojrzałą modlitwę, rozmowę z Bogiem). Potrzebuję tracić moje wyobrażenia o Bogu, samym sobie, o bliźnich. Często nazywamy to porzucaniem naiwności, ale tu nie o to do końca chodzi.
Abraham jest ojcem wiary, bo poszedł za Bogiem, posłuchał Jego słowa. A w tym słowie zawarta była obietnica, że stanie się błogosławieństwem dla całej ziemi. Abraham nie przestał być sobą. Pomimo wyruszenia za Bogiem nadal kombinuje po swojemu. A to oszukał faraona, a to wyruszył na wojenkę, kiedy wzięto w niewolę jego bratanka (nota bene pokazuje się tu jako mężczyzna walczący o swoich, o dobro). Kiedy Bóg mu obiecał potomka (ale nie powiedział kiedy), to zaczyna się niecierpliwić i znów kombinuje po swojemu: a to swojego sługę chce uczynić spadkobiercą, a to syna zrodzonego z niewolnicy. Kiedy Bóg chce zniszczyć Sodomę i Gomorę to on się z Nim kłóci, targuje: a gdyby znalazło się tam pięciu sprawiedliwych… Oto cały Abraham. Powiedzielibyśmy: w czym się objawia to, że teraz nazywamy go ojcem wiary?
Wierzy słowu Boga. Ta wiara bardzo go kosztuje. Traci bardzo wiele. Jak wspomniałem: traci najpierw poczucie bezpieczeństwa i więzy rodzinne, kiedy Bóg każe mu je opuścić. Traci swoją ziemię. Potem – oczekując na potomka – traci mnóstwo czasu. Bóg każe mu czekać na niego całe 25 lat. A w końcu… każe tego wyczekanego, wytęsknionego syna złożyć na ofiarę. Bóg przez te 25 lat prowadzi Abrahama od wiary prostej, niedojrzałej, do takiej, w której jest on gotowy oddać Bogu wszystko, nawet własnego syna. Bo wiara to właśnie wejście w taką relację z Bogiem, że całe moje życie kładę na szalę, nie zostawiam dla siebie nic. Jestem gotów stracić wszystko!
Czy naprawdę jestem dzieckiem Boga? Czy jestem gotów stracić dla Niego wszystko? Żydzi nie byli w stanie. Dla nich ważne były przepisy, których skrupulatnie przestrzegali. Byli tak skoncentrowani na tej swojej infantylnej religijności, że kiedy Bóg rzeczywiście do nich przyszedł, by dać im wolność i pokazać im, jak bardzo ich kocha – oni Go odrzucili, wyrzucili za miast i zabili na krzyżu.
Czy pełnię czyny Abrahama? Czy jestem gotowy na stratę wszystkiego? To pytanie często sobie zadaję. Bo wiem, że w stracie ukryte jest prawdziwe życie (kto straci swoje życie z Mego powodu, ten je zachowa Mt 10, 39). Ale boję się tracić: moje życie, mój czas, moje siły, moje zdolności, moją dobroć, moje przyzwyczajenia, moje słabostki i wady, moje…, moje…, moje…
Panie, chcę stracić wszystko dla Ciebie, choć tak często się przed tym bronię i zamykam w sobie, w tym co „moje”. Naucz mnie kochać i wydawać moje życie. Naucz mnie tracić życie – dla Ciebie, dla bliźnich!
Dzięki za słowa, że Abraham, idąc za głosem Boga nadal „kombinował po swojemu”.
Jego postawa, historia jest nadzieją dla mnie – Bóg uczynił go człowiekiem wielkiej wiary, pomimo jego „kombinowania”.
Lekcja dla mnie – nie skupiać się zbytnio na moich upadkach, słabościach, kombinowaniu, tylko ciągle na nowo podnosić się, szukać Boga, a przede wszystkim rozmawiać o wszystkim z Bogiem, wszystko Mu przynosić i uczyć się słuchać i ufać, że pomimo mojej małości On kocha mnie bardzo i jest ze mną.
” nie dostał GPS z określoną odległością, drogą marszu i miejscem docelowym. Ma iść, a Bóg w swoim czasie mu to ukaże.”
Ileż trzeba mieć wiary na to „w swoim czasie”, by dotrwać w zaufaniu tego „w swoim czasie”. A jeśli po drodze upadam, tracę wiarę, zaufanie – czy już nie pełnię czynów Abrahama? I klops?
Ciśnij, ciśnij mi dalej, Ojcze 🙂
Kolejny raz stoję przed Tobą i waham się. Czy jestem w stanie zaufać, tyle dajesz mi każdego dnia…
Naucz mnie Panie przełamywać lęk i własne słabości i kochać bez ograniczeń, tracić siebie .
Ma porzucić tę ochronę i poczucie bezpieczeństwa,
Mam zaufać Panu i PÓJŚĆ za NIM w nieznane. Czy tak chcę ? Z Tobą i dla Ciebie Panie CHCĘ :))