Chcieć słuchać
Powiesz im wszystkie te słowa, ale cię nie usłuchają; będziesz wołał do nich, lecz nie dadzą ci odpowiedzi. Jr 7, 23 – 28
Dużo dziś o słuchaniu. To podstawowa „czynność” człowieka względem Boga. Słuchaj Izraelu… Do słuchania potrzebne są uszy. Dwoje uszu. One są jednak połączone z sercem. Bóg wypomina narodowi zatwardziałość przewrotnego serca. A serce to miłość. Miłość zaś to chcę! Ale nie usłuchali i nie chcieli słuchać… Bóg skarży się na ich miłość, a w zasadzie na jej brak. Słuchanie bowiem prowadzi do po-słuchu, a oni uczynili twardym swój kark, tzn. nie zgięli go przed Bogiem, nie uznali Go jako swego Boga i Pana i nie okazali Mu posłuszeństwa. Słuchanie więc to moja decyzja, moje chcę!
Tam skarb Twój, gdzie serce Twoje (Mt 6, 21). W czym jest zanurzone moje serce? Czy w prawdziwej, służebnej miłości? Czy może w koncentracji na sobie i swoich tylko zachciankach. Gdzie ulokowałem moje pragnienia? Czy pragnę zbawienia swojego i bliźnich, czy pragnę ich dobra, czy dbam o jedność i przebaczenie, o cierpliwość i życzliwość względem każdego? Gdzie jest moje serce – to pytanie o to, kogo słucham. A także, do czego mnie to słuchanie prowadzi…
Bóg skarży się Jeremiaszowi, że nawet gdy będzie wołał, oni nie dadzą mu odpowiedzi. W dzisiejszej Ewangelii jest mowa o człowieku niemym, z którego Jezus wyrzucił złego ducha (Łk 11, 14 – 23). Człowiek niemy również nie daje odpowiedzi. Po prostu nie mówi. Słuchanie więc i mówienie są jak oddech: wdech – wydech. Samo słuchanie nie wystarczy, potrzeba dać odpowiedź na to, co się słyszy. Być może to mówienie należałoby wziąć w cudzysłów, gdyż chodzi o odpowiedź całym życiem. Chodzi o kark, który nie będzie twardy, lecz zginający się przed Bogiem, chodzi o serce, które nie będzie przewrotne i zatwardziałe, lecz posłuszne Bogu i służące braciom.
W Ewangelii poruszyła mnie jeszcze jedna rzecz – mowa o złym duchu, który gdyby wyrzucał samego siebie, będzie jak rozdarte wewnętrznie królestwo, rozdwojone w środku, gdzie nie będzie żadnego porządku, celu i sensu. Pomyślałem o tych momentach, kiedy podobnie się czułem – wewnętrznie rozdarty, z wieloma sprzecznymi uczuciami i pragnieniami, nie mogący się odnaleźć w nawale myśli – jakby to dzisiaj powiedzieć, taki nieogarnięty. Trudno wtedy podjąć jakąkolwiek decyzję, trudno pójść naprzód. Często włącza się wtedy jakiś lęk, który paraliżuje jakiekolwiek rozeznanie i decyzje. Jest wielu ludzi, którzy z różnych przyczyn mówią: „nie wiem, co zrobić, nie wiem, w którą stronę pójść, czuję się zagubiony…”
Pomyślałem, że taka sytuacja jest momentem do tego, by zacząć słuchać. Nawet gdy nie potrafię rozpoznać tych wewnętrznych głosów, czasem sprzecznych ze sobą. Usiąść i słuchać. Słuchanie Boga, o czym mówi dzisiejsza liturgia zawiera w sobie również słuchanie samego siebie, słuchanie swego serca. A do tego potrzeba się zatrzymać w tym pędzie życia. Choćby parę minut każdego dnia. Nawet, gdy te głosy są we mnie sprzeczne i nie wiem, o co mi chodzi, to słuchanie powoli pomoże mi odzyskać równowagę. A jak wszystko w naszym życiu – te różne, czasem sprzeczne głosy, rozpoznam po owocach. Do czego mnie to prowadzi? Kryteria znajdę choćby w Ewangelii. Czy te myśli prowadzą mnie do powiększenia dobra – dla mnie i dla bliźnich? Czy prowadzą mnie do owoców Ducha: miłości, cierpliwości, łagodności, dobroci, wierności, radości, pokoju…? (Ga 5, 22 – 23). Kiedy wsłucham się w te różne głosy w moim sercu i złapię ich nić przewodnią, wtedy będę mógł ocenić, które myśli prowadzą mnie do dobra, które są autentycznym głosem Boga we mnie, a które chcą mnie zepchnąć z dobrej drogi. Wtedy wybór staje się jaśniejszy, choć nie zawsze łatwiejszy…