Mrok nieprzenikniony

A gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abram zapadł w głęboki sen i opanowało go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność. Rdz 15, 5 – 12.17 – 18

Moją uwagę zwrócił dzisiaj najpierw sen. W sen zapada Abram, kiedy ma się wydarzyć coś bardzo ważnego, w sen zapada Adam, kiedy z jego żebra Bóg ma stworzyć kobietę. W sen zapadają uczniowie, kiedy Jezus w Ogrójcu rozmawia z Ojcem. I wreszcie dzisiaj – na górze Przemienienia, uczniowie również są snem zmorzeni (Łk 9, 28b – 36). Sen jest stanem, kiedy człowiek jest nieświadomy tego, co się dzieje, a więc staje się bezbronny. I chyba ta bezbronność i bezsilność poruszyły mnie bardzo. Bo zdałem sobie sprawę, że nie lubię takiego stanu. Pracując w hospicjum zobaczyłem, że w zdecydowanej większości sytuacji mogę tylko być  i nic więcej. A dla mężczyzny samo bycie jest męczarnią, bo chciałby coś zrobić, zadziałać. Chciałby, by jego działanie przyniosło konkretne, wymierne efekty. A tymczasem z samego bycia nic nie wynika w sposób widzialny…

Tylko być – uświadomiłem sobie, że to coś na kształt bezsilności, bezbronności. Kiedy jestem z drugim człowiekiem, albo z Bogiem, to wydaje się być biernością, brakiem działania lub wręcz „nic nie robieniem”. Frustruje mnie to, czasem tworzy napięcia, pewną nerwowość wewnętrzną. Czuję się wtedy nieswojo, jakbym nie ogarniał rzeczywistości, w której właśnie się znalazłem. I mam wrażenie, że te sytuacje biblijne, które przytoczyłem wyżej – są właśnie tego rodzaju. A tymczasem okazuje się, że to są uprzywilejowane miejsca spotkania z Bogiem. W mojej bezsilności i bezradności może pokazać się moc i chwała Boga. W mojej ciemności i lęku Bóg zawiera ze mną przymierze – jak z Abramem.

Dlaczego wtedy? Bo może wtedy nie zracjonalizuję wszystkiego i nie pomniejszę przez to wagi tego, co Bóg czyni. Bo może wtedy pozwalam Bogu działać, pozwalam sobie usłużyć, umyć nogi, pozwalam, by On się o mnie zatroszczył… by On mnie zbawił (a nie odwrotnie – broń Boże). Być może dlatego, że w ciemności i lęku, w tej bezbronności nie będę próbował zawłaszczyć Boga, zaszufladkować Go i zamknąć w świecie moich małych, ograniczonych pojęć. Ciągle fascynuje mnie i pociąga ciemność jako miejsce spotkania z Bogiem. Ciągle próbuję zgłębić dlaczego Bóg właśnie w ciemności chce się ze mną spotykać, choć ja od niej tak często uciekam, bo boję się tej bezbronności i bezsilności. Ja chcę panować nad sobą i tym, co wokół mnie, ja ciągle mocno trzymam kierownicę mego życia.

Tymczasem Bóg mi wymyka się. Kiedy się przemienia na górze, mogę jedynie wpatrywać się i kontemplować. On sam otoczy mnie obłokiem swojej obecności, w którym poczuję… lęk. Jak Abram, jak uczniowie… Może dlatego lęk, bym naprawdę nie chciał Boga zawłaszczyć, zamknąć Go w namiocie, który bym chętnie postawił i trwał tam na zawsze. Lęk, który by mnie chronił przed nadmiernym zbliżeniem się, przed próbą „zlania się” z Bogiem. Bo pokusa „będziecie jak Bóg” ciągnie się od raju aż do dzisiaj. Paradoks intymnej bliskości z Bogiem i jednoczesnego dystansu musi być zachowany.

Jezu, chcę wpatrywać się w Twoje przemienione oblicze. Chcę słuchać głosu Boga, płynącego z obłoku. Daj mi odwagę do wchodzenia w ciemności mego życia, bym tam spotykał się z Tobą i pozwalał Ci działać. Naucz mnie być bezsilnym – by we mnie pokazała się Twoja siła!

3 komentarze

  1. Marlena
    2 mar, 2013

    Mówią, że pracy nie należy zabierać do domu, że należy się wyłączyć…ja tak nie potrafię, nie zawsze… Są bowiem takie dyżury, po których zastanawiam się czy na pewno zrobiłam wszystko co mogłam?! Nie mam specjalizacji ani dużego doświadczenia, bo pracuję w hospicjum dopiero 4 lata. Jednak z własnych obserwacji wiem, że nawet najlepszy lek przeciwbólowy, nie zastąpi obecności drugiego człowieka, osoby która potrzyma za rękę, która pomoże bez lęku przejść na drugą stronę. To właśnie BYCIE przy chorym…To co Ojciec ofiarował naszym pacjentom nie sposób zliczyć i za co z całego serca DZIĘKUJEMY. Praca z Ojcem to zaszczyt i prawdziwa przyjemność. Dla naszych podopiecznych bezcenne…

  2. beata
    2 mar, 2013

    Myślę, że praca w hospicjum jest specyficznym zajęciem.Wymaga od nas różnych postaw chociażby takiej jak „być”. Czy wszystko co robimy musi być widzialne, czy radość z tylko bycia z drugim człowiekiem nie ma wartości? Człowiek w życiu i u jego kresu tu najbardziej potrzebuje obecności drugiego, uśmiechniętej buzi, rozmowy, potrzymania za rękę a w ostateczności właśnie tylko, żeby być. Obecność ojca w hospicjum była wielkim wsparciem i radością dla chorych i personelu.

  3. Maciej
    24 lut, 2013

    Dziękuję …

Skomentuj Marlena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *