Dotknąć Obecności
A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej, niby gołębica… Łk 3, 15-16.21-22
Zaintrygowały mnie słowa o zstąpieniu Ducha Świętego w postaci cielesnej… Owszem, miałem w życiu takie doświadczenia na modlitwie, kiedy „czułem” Boga cieleśnie, kiedy doświadczałem Jego Obecności. Serce szybciej biło, delikatny dreszcz na skórze, jakieś wewnętrzne ciepło. Do tego pokój wewnętrzny, radość – niczym nie uzasadnione. Ale Duch Święty w postaci widzialnej… trudno mi to sobie wyobrazić. Przyszły mi myśli właśnie o doświadczeniu Obecności Boga w moim życiu, mojej rzeczywistości takiej, jaka ona jest.
Nie jest to łatwe, bo najczęściej wyrywam się do tego, by działać, a niekoniecznie by być. Jedno nie wyklucza drugiego, jednak czasem doświadczam mojego działania, pracy, obowiązków jako pozbawionego mojej obecności, świadomości. Czasem wręcz jest to ucieczka od siebie, od tego kim jestem, czego w sobie nie akceptuję i nie lubię.
Usłyszałem dzisiaj na kazaniu słowa, które do głębi mnie poruszyły. Mówiły o tym, iż to ja – moje serce, jest Jordanem, do którego wchodzi Jezus ze swoją mocą. Woda w języku Biblii oznacza grzech, zło, śmierć, niszczące żywioły, potwory i te wszystkie siły, które są wrogie człowiekowi, które go niszczą i zabijają. Moje serce właśnie takie jest. A tym, co w nim najbardziej siedzi jest lęk przed śmiercią. Ten lęk, który objawia się na różne sposoby – zamknięciem, wycofaniem, lękiem przed drugim człowiekiem, przed zaangażowaniem się, lękiem przed przebaczeniem, przed dokonywaniem wyborów. Można powiedzieć, że wszelki lęk w człowieku ma swoje źródło w tym pierwotnym lęku – przed śmiercią. A im bardziej lękam się śmierci (tej duchowej i tej fizycznej), tym bardziej próbuję kurczowo trzymać się tego, co doczesne, tego, co na tym świecie, począwszy od ludzi a na przedmiotach skończywszy.
Jezus wkracza w mój Jordan i bierze to wszystko na siebie. Jeśli tylko pozwolę Mu na to, jeśli Go wpuszczę, bo jednak zbyt często trzymam Go na dystans. Mimo to chcę pozwolić Mu być Obecnym w moim życiu. On przynosi mi zbawienie. Te słowa również mnie dziś poruszyły – że zbawienie nie przychodzi do mnie z zewnątrz, lecz wewnątrz mnie. Chrystus zbawia mnie od środka a dopiero przeze mnie zbawia to, co zewnętrzne. Ja zaś często myślę, że łatwiej by mi było się zbawić, gdyby okoliczności zewnętrzne się zmieniło, gdybym miał lepszych ludzi wokół siebie, lepszą pracę, urodził się w lepszym kraju, gdyby rządzący byli inni, itd. One się mogą zmienić, kiedy zmieni się moje serce. Nie inaczej. Okoliczności zewnętrzne nie zbawiają, zbawia Chrystus, który działa od wewnątrz. Dlatego życie z Nim wcale nie przynosi braku cierpienia czy życiowych trudności. Tego wszak doświadczam na codzień.
Panie, dziękuję Ci za to wszystko, co czynisz we mnie i dla mnie. Uwielbiam Cię w tym, że wchodzisz do mojego Jordanu i bierzesz na siebie mój grzech i mój lęk przed śmierci. Chcę doświadczać Twojej Obecności w moim życiu, moim sercu. Naucz mnie zatrzymywać się by smakować Ciebie, by Ciebie dotykać.
Dzięki Grzesiu….
Okoliczności zewnętrzne nie zbawiają, zbawia Chrystus, który działa od wewnątrz.
Przemiana mojego serca, mojego ja…..:)