Umniejszać się
Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. J 3, 22 – 30
Zatrzymały mnie dzisiaj te słowa. Jan Chrzciciel wyraża w nich to, o czym potem powie np. św. Jakub (Jk 1, 17). Wszystko dobro pochodzi od Boga. Tylko o jakie dobro chodzi? Zdałem sobie sprawę, że zbyt często pod tym kryje się moja ludzka pomyślność i to, by mi się wszystko w miarę udawało. Wtedy mam poczucie, że Bóg coś mi „dał”. Tylko że mam wrażenie, że jeśli coś idzie po-mojej-myśli to nie zawsze idzie po-bożej-myśli. Nie chcę przez to postawić w opozycji pomyślności i pobożności. Ale też nie zawsze idą one w parze.
Na modlitwie mocno zobaczyłem dziś, że Bóg, ponieważ dał mi wolność i nie ingeruje w moje życie na zasadzie sterowania mną i moim poczynaniami, nie usuwa z mojej drogi ludzi szkodzących mi, czy przeszkód naturalnych, przeciwności losu – to jego dobro, jakie otrzymuję od Niego ma mi pomóc odnaleźć się w tym świecie i z tymi różnymi trudnościami sobie poradzić. Porównałbym to do ojca, który wyposaża swoje dzieci w wartość siebie, pewność, odwagę, miłość i życzliwość, cierpliwość, zgodę na rzeczywistość, mądrość, roztropność, sprawiedliwość, wrażliwość na los innych ludzi, itd. i wypuszcza ich w świat. Przecież nie będzie chodził taki Ojciec za swoimi dziećmi, by usuwać z ich drogi wszelkie przeszkody. Nadopiekuńczość jest szkodliwa, wcale nie pomaga.
Mam wrażenie, że Bóg traktuje mnie bardzo na serio i wyposaża mnie w to, czego najbardziej potrzebuję. Życie staje przede mną otworem i mam iść by walczyć – o siebie, o innych, o prawdę, miłość… Bóg nigdy mnie nie opuszcza i ciągle dostaję Jego dary, pochodzące z nieba. Ale jakich darów oczekuję? Czy proszę o te dary, które mają mi pomóc w radzeniu sobie z życiowymi problemami? Czy raczej proszę Boga, by usuwał z mojego życia wszelkie przeszkody i problemy…
Znamienna dla mnie jest i zawsze mnie fascynuje prośba Apostołów, którzy modlą się pośród prześladowań (Dz 4, 23 – 31). Nie proszą, by Pan zabrał prześladowania, lecz by pośród gróźb mogli odważnie głosić Jego Słowo. Zobaczyłem, że jeszcze zbyt często w moich trudnościach czy przeciwnościach – zamiast prosić Pana o moc i odwagę do stawienia im czoła, chowam się i wycofuję, albo proszę o to, by zabrał te przeciwności. Wydaje mi się, że Bóg czasem pomaga nam w tych przeciwnościach, że czasem je zabiera, ale nigdy nie czyni tego beze mnie, bez mojej współpracy, bez mojej walki.
Poruszyły mnie też słowa, że „On ma wzrastać, a ja się umniejszać”. Chrystus ma wzrastać w moim życiu, ma coraz więcej znaczyć. Ale w tym wszystkim zobaczyłem, że Jego „wzrastanie” polega na… umniejszaniu się. Najwyższa pokora. Najpierw umniejsza się przez przyjście na świat, staje się człowiekiem, dzieckiem – On Bóg jest zależny ode mnie. A potem, całe Jego życie i publiczna działalność to droga do Jerozolimy, gdzie najpierw uniża się przede mną i myje mu nogi, a potem umiera za mnie. Moje życie ma być jak najdoskonalszym naśladowaniem Go, a więc… ciągłym uniżaniem się, pokorą. To nie kłóci się z tym, co wyżej napisałem o walce, odwadze i stawianiu czoła przeciwnościom. Wręcz przeciwnie – pokora nadaje sens tej walce, bo pokazuje, kto tak naprawdę walczy we mnie! To On, sam Bóg – walczy we mnie i o mnie.