Boże Narodzenie
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi… J 1, 1 – 18
Boże Narodzenie… cudowny klimat świąt, rodzinna atmosfera, piękna Wigilia, kolędy, prezenty, radość, przyjemne uczucia. Pewnie nie wszyscy tego doświadczają, ale na pewno wielu ludzi. Słowo Boga, które kieruje dzisiaj do nas przez św. Jana porusza we mnie zupełnie inne obszary świętowania. Ten miły klimat, słodki, czasem wręcz cukierkowaty, ckliwy… i mocne słowa: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Zatrzymały mnie te słowa, bo przecież Jan nie mówi o obcych. Mówi o swoich. Ówcześnie swoi to byli Żydzi, najbardziej przygotowani na przyjście Mesjasza, a jednak odrzucający Go. A dzisiaj? A dzisiaj to ja, chrześcijanin, zakonnik, kapłan… to ja jestem owym „swoim”, który odrzuca Jezusa. Ci, co nie przyjmują Go, to może wcale nie są wojujący ateiści, czy niewierzący, których „z zasady” te tematy nie interesują. Ci, którzy nie przyjmują są podobni do mieszkańców Betlejem – oni są „swoi”, ale nie ma miejsca dla Boga w ich życiu. Czyż mało jest chrześcijan, którzy deklarują wiarę, ale żyją, jakby Bóg nie istniał?
A czynię to zawsze, kiedy moja miłość jest tylko deklarowana, ale nie wcielana w życie. Kiedy mówię Bogu: „Kocham Cię”, a jednocześnie robię według zasady: „Kocham siebie”. Miłość – według św. Ignacego – więcej zasadza się na czynach, niż na słowach. Słowa jednak łatwiej wypowiedzieć, gorzej z realizacją.
Bóg posyła swego Syna na świat jako ostateczne Słowo, które brzmi: „Kocham Cię! Już bliżej ciebie nie mogę być, człowieku, niż to, by być tak jak Ty – człowiekiem”. A moja odpowiedź na tę miłość? I to odpowiedź wyrażona czynem a nie słowami? Skojarzyły mi się spowiedzi przedświąteczne. Ilu ludzi, którzy wypowiadają słowa „żałuję i postanawiam poprawę” rzeczywiście wciela je w życie? Ilu z tych, którzy mają problemy małżeńskie, problemy rodzinne, trudności w relacjach, kiedy to krzywdzą bliźnich i siebie – po takiej spowiedzi próbują robić wszystko, by naprawić to, co się popsuło? Jak wielu z nich ogranicza się do odmówienia nadanej pokuty, myśląc, że sprawa załatwiona? A gdzie wysiłek, by naprawić relacje, by się pojednać, pogodzić, przebaczyć… by zmienić swoje nastawienie do Boga, do bliźniego, do samego siebie? Gdzie wysiłek, by wziąć na poważnie Boga, siebie i bliźniego? Tu nie ma magii, samo się nic nie zmieni. Tak sobie pomyślałem, że przecież to jest jeden z przejawów mojej odpowiedzi na miłość Boga i Jego miłosierdzie, które okazuje mi przy kratkach konfesjonału. To jest konkret! Wtedy może się dokonać nawrócenie i rzeczywista zmiana życia.
Kiedy człowiek przyjmuje Słowo, kiedy przyjmuje Boga – tak na serio, tak naprawdę (a nie jak przy wielu spowiedziach – od jednych świąt do drugich), to otrzymuje moc, by stał się dzieckiem Boga, by stał się do Niego podobnym. Nie jest to magiczna moc, która sprawia, że życzenia świąteczne się spełniają. I te o zdrowie (chcemy być zdrowi, bo to ponoć najważniejsze, ale tak często sami o nie nie dbamy), i te o pomyślność (czyli żeby wszystko szło po naszej myśli, a co jeśli moja pomyślność stoi w sprzeczności z pomyślnością moich dzieci albo współmałżonka lub kogoś innego?), a nawet życzenia błogosławieństwa Bożego (które wielu rozumie w taki sposób, by Bóg „przyklepał” ich życie, którego oni nie zamierzają zmieniać). Co wyrażają tak naprawdę nasze życzenia i czy rzeczywiście dokonuje się w nas przyjęcie Słowa, które stało się Ciałem?
Może mało „klimatyczne” są te moje dzisiejsze poruszenia, ale czuję, że Bóg chce mnie wprowadzić w głębsze przeżywanie tego, co naprawdę wydarzyło się owej nocy, kiedy przyszedł na świat. I tego, jaką zmianę to Jego przyjście przynosi w moim życiu…
I tego, jaką zmianę to Jego przyjście przynosi w moim życiu…
O. Grzegorzu, cieszę się że Ojciec pisze wprost i całą prawdę o swoim i moim przeżywaniu. Aby pójść za Panem Jezusem chcę się zmieniać, może chcę zbyt szybko a to wszystko wymaga czasu, zastanowienia i smakowania.