Życzenia
Tobie też Pan zapowiedział, że ci zbuduje dom. 2 Sm 7, 1 – 16
Trochę na przedłużeniu tego, co było wczoraj, kiedy mogłem zobaczyć i odczuć, ze to Pan przychodzi do mnie, a nie ja do Niego, że to On wkracza w moje życie, takim jakie ono jest – dzisiaj Pan mówi do mnie, że to On mi zbuduje dom. Choć czasem jestem jak król Dawid, który urządza sobie pałac, urządza sobie życie a dopiero potem sobie przypomina, że przecież Bóg mieszka w namiocie…
Ale widać z tego tekstu, że Bogu odpowiada mieszkać w namiocie. Że Mu się to podoba. Nie potrzebuje „domu”, bo przecież cały świat do Niego należy, On go stworzył. Bogu odpowiada mieszkać w stajni betlejemskiej, która – wyobrażam sobie – nie była ani szczytem porządku, ani czystości czy higieny. Być może było w niej wiele gratów (spodziewali się znaleźć jakąś gospodę czy dom, więc stajnia nie była dla nich przygotowana), kurzy, pajęczyny, nieświeżego siana, nieprzyjemnego zapachu po zwierzętach…
To trochę tak, jak moje serce. Niby chcę w nim zbudować dom dla Pana, ale zbyt często wychodzi szopka, stajnia, graciarnia, w której panuje i nieporządek w uczuciach, trochę brudu grzechowego, trochę zapiekłych relacji, nieprzebaczonych słów i czynów, trochę zakopconych dobrych intencji (którymi, jak mawiają, piekło jest wybrukowane)… krótko mówiąc – czego tam nie ma!
Ale On – mój Bóg i Pan, Jezus – właśnie tam chce się urodzić, tam chce przyjść, tam chce mieć swój dom… Czy Mu na to pozwolę? A może na siłę będę się upierał, że jednak wybuduję Mu w moim sercu wille z basenem, że wszystko będzie takie higieniczne, wręcz sterylne, że zatrudnię dla Niego służbę i że zaopatrzę Go we wszelkie wygody… Może będę się jednak upierał, bym to ja Mu zbudował dom, a nie On mój uporządkował, niejako budował Go na nowo… Bo kiedy ja się będę upierał, to boję się, że to ja zostanie w centrum. A wtedy nie zobaczę Jego, nie spotkam się z Nim, przeoczę Jego narodzenie, Jego przyjście i działanie w moim życiu…
Życzę sobie i nam wszystkim, byśmy umieli wpuszczać Jezusa do naszych stajenek w sercu. Nieważne, czy są wysprzątane… bo przeważnie nie są. Nie ważne, czy są przygotowane… my na najważniejsze nigdy nie jesteśmy gotowi. Ale nikt mnie o to nie pyta. W Adwencie (i w całym życiu) mam Mu przygotować drogę, wyrównać gościniec, zasypać doliny i ściąć pagórki… a nie wysprzątać „dom” na błysk. To może brzmi jak paradoks, bo przecież to przygotowanie drogi to właśnie odbywa się w sercu. I czuję, że to jest paradoks. Przygotuj Mu drogę i tyle, nie próbuj sam siebie wybielić, wyczyścić i stać idealnym – powtarzam sobie ostatnio. To Jego robota, to Jego misja. Po to przychodzi do Ciebie.
Panie, przyjdź do mojej stajni. Wypełnij ją Twoją obecnością, Twoją miłością, Twoim ubóstwem, pokorą… Oddaję się Tobie taki, jaki jestem – przyjmij mnie i naucz, jak kochać samego siebie, kochać bliźniego a w konsekwencji – w pełni odpowiedzieć na Twoją nieskończoną miłość!
Oddaję się Tobie taka, jaką jestem – z tym wszystkim co mam i posiadam TWOJE jest wsztstko
Dziś, Panie Jezu (i pewnie jutro także), mam dla Ciebie tylko lichą, zabałaganioną trochę stajenkę. Ale zapraszam Cię do niej gorąco! Jest cała dla Ciebie. Przyjdź Jezu, potrzebuję Ciebie i bardzo pragnę!