Radujcie się… zawsze!
Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Flp 4, 4 – 7
Bardzo kategorycznie brzmią słowa św. Pawła. Nie zostawia w nich żadnej furtki, żadnego usprawiedliwienia, żadnego „ale”. Mam po prostu się radować. Ale przecież jest tyle momentów, w których wcale człowiekowi nie do śmiechu. Pytanie tylko, czy o śmiech tu chodzi. Czy jemu naprawdę chodzi o to, byśmy ciągle chodzili uśmiechnięci?
Bo jak być uśmiechniętym, kiedy coś zaczyna się w życiu walić? Jak być uśmiechniętym, kiedy dotyka nas szeroko pojęta strata. Jak być uśmiechniętym, kiedy życie przynosi tyle trudności, przeciwności, pokus i złych myśli, dołujących. Kiedy ludzie traktują nas źle i niesprawiedliwie, kiedy zawodzą przyjaźnie, kiedy sypie się w rodzinie… Jak być radosnym właśnie wtedy?
Skoro doświadczenie mi pokazuje, że zbyt wiele okoliczności w życiu wcale nie prowadzi do radości, to czy te zewnętrzne okoliczności mają być jej źródłem. Czy nie staję się wtedy trochę „niewolnikiem” tych okoliczności. Dotknąłem tutaj być może sedna radości i trudności, jakie mogą występować – mojego zaufania Bogu. Paweł bowiem tę radość wiąże z czymś bardzo fundamentalnym: Pan jest blisko! Te słowa są mniej więcej w centrum dzisiejszego tekstu, stanowią więc jakby jego fundament, oś, wokół której wszystko jest zbudowane. Pan jest blisko. Czy w to wierzę? Czy wierzę, że jest blisko absolutnie wszystkiego, co mnie spotyka?
Bo niewątpliwie jedynym źródłem pewnej i trwałej radości jest Bóg. Doświadczyłem tego nie raz. I owszem, wielokrotnie traciłem ducha czy wątpiłem w momentach słabości, upadków, czy przeciwności życiowych. Ale prawdziwy smutek, jako przeciwieństwo radości, przychodził wtedy, kiedy oddalałem się od Boga. Wtedy spadało na mnie poczucie osamotnienia, opuszczenia, marazmu i swoistych ciemności duchowych, które zniechęcały mnie do działania na zewnątrz, angażowania się we własne życie i życie innych. Radość zaś od Boga dawała mnóstwo sił i kreatywności a także chęci wychodzenia do innych nawet, kiedy sytuacja wokół nie była kolorowa.
Radujcie się zawsze w Panu odczytuję jako wezwanie do tego, by niezależnie od okoliczności życiowych, całkowicie przylgnąć do Boga, który jest źródłem prawdziwej radości. Wiem, że to się łatwo pisze i jako ludzie złożeni z ciała i ducha, a jednocześnie zranieni przez grzech – ciągnie nas do tego, co cielesne, co przyziemne. A w związku z tym, kiedy sprawy tego świata (bez wątpienia ważne i wymagające zaangażowania) są nam nieprzychylne, kiedy idzie nie po naszej myśli, kiedy są przeciwności – wtedy przyklejamy się do emocji, które one produkują: zniechęcenia, smutku, marazmu, bezsilności, koncentracji na sobie i swoich problemach…
Tylko że ta radość, o której mówi Paweł i tak jak ją przeczuwam – nie jest umiejscowiona w sferze emocji. Widzę ją jako otwarcie na ludzi i świat pośród swoich problemów. Widzę jako zdolność do wyjścia poza swoje dołujące czasem emocje. Widzę jako ufne spojrzenie w przyszłość, trzymając Boga za rękę i ufając Jego miłości i wsparciu – jako Przyjaciela. Do tego potrzeba wiary, która z taką radością jest złączona. Panie, przymnóż mi wiary, daj łaskę zaufania i przylgnięcia do Ciebie!
całkowicie przylgnąć do Boga, który jest źródłem prawdziwej radości. Bo ON wie co dla mnie jest dobre 🙂
Kiedy usłyszałam dzisiaj w kościele te słowa o radości, miałam wrażenie że są zupełnie nie na czasie, nie dla mnie, nie na teraz. Ale widzę, że jednak się myliłam 🙂 Dziękuję!