Skarb w glinianym naczyniu
Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych… 2 Kor 4, 7-15
Poruszają mnie te słowa św. Pawła i prowadzą mnie do… serca. To ono jest tym miejscem, w którym przechowuję wielki skarb. Ale równocześnie dobrze wiem, że to serce jest rzeczywiście jak gliniane naczynie: słabe, kruche, podatne na pęknięcia, dziury, zranienia… Musi znosić wiele cierpień, prześladowań, niedostatku, osamotnienia, głodów, niespełnionych pragnień, różnych tęsknot. Moje serce. To wszystko, co ono musi znosić może sprawić, że zacznie się zamykać w sobie, zasklepiać, twardnieć – by ochronić siebie przed tymi trudnościami, przed złem, krzywdą, brakiem miłości. Tylko że wtedy traci swoją żywotność, traci ciepło, prostotę… owszem, mniej boli, ale czy przez to nie jest mniej prawdziwe?
Wiem, że o tym łatwo się pisze, a życie jest tak często brutalne, krzywdzące… Tam, gdzie spodziewamy się przyjęcia, troski, bezpieczeństwa, przytulenia, miłości – tam często doświadczamy chłodu, dystansu, braku zainteresowania, poczucia niepewności, braku zaufania, a nawet braku miłości czy wręcz wrogości… Skąd więc to serce ma brać siły do tego, by być właśnie takie: otwarte, ufne, pełne radości, kochające, przyjmujące każdego. Bo wierzę, że ono takie ma właśnie być. W jego słabości jest jego siła. Tylko takie serce potrafi kochać tak naprawdę. Ale to naprawdę trudne.
Święty Paweł na to mi odpowiada. Ta przeogromna moc bierze się z Chrystusa. Nie z moich słabych sił, mocno nadszarpniętych przez historię mojego życia. Wspominam tak wiele, bardzo wiele długich lat życia z sercem twardym, chroniącym się za grubą skorupą, nie umiejącym tak naprawdę kochać i tylko dlatego, że nie umiałem miłości przyjmować. Nie dowierzałem jej, za życzliwością czy dobrocią względem mnie podejrzewałem kryjący się podstęp. Dziękuję Panu, że mnie od tego uwolnił i ciągle uwalnia. Potrafię dawać, ale potrafię również przyjmować, otwierać się na innych, po prostu kochać.
Panie Jezu, Ty jesteś moim Skarbem i moje życie jest skarbem – wszystkie moje skarby przechowuję w kruchym, popękanym sercu. Dziękuję Ci za moje słabe, podziurawione, poranione, pełne głodów i tęsknot serce. Dziękuję Ci za nie. Innego nie pragnę, skoro w nim jesteś Ty!
Trochę dalej w tym samym liście Paweł pisze, że kiedy prosił Pana, aby odszedł od niego, Ten powiedział mu: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. To zdanie nieodłącznie towarzyszy mi i umacnia we wszelkich trudnościach i zwątpieniach. To to zdanie sprawia, że choć serce tak często nieufne i ranione wciąż podejmuje na nowo wysiłek próby kochania i przyjmowania miłości.
I dziękuję Jezusowi, że to On właśnie kocha we mnie i przeze mnie… Że ta miłość nie pochodzi z moich słabych, zawodnych ludzkich sił, ale Jego jedynej i wiecznej miłości… I proszę, by coraz więcej życie i miłość Chrystusa objawiały się we mnie, bym już nie ja żyła, lecz żyła we mnie Miłość – Jezus.