Bartymeusz
Kiedy razem z uczniami i sporym tłumem wchodził do Jerycha, siedział przy drodze niewidomy żebrak Bartymeusz… Mk 10, 46 – 52
Jestem Bartymeuszem, kiedy zamiast wziąć swoje życie i iść drogą, siedzę przy niej i żebrzę o okruchy uwagi, miłości, zauważenia mnie. Kiedy nie chcę wziąć odpowiedzialności za siebie i swoje życie (i swoje czyny), kiedy wystarczają mi marne okruchy i nie dbam o swoje pragnienia – jestem jak ślepiec siedzący przy drodze.
Ale często ścierają się we mnie dwie siły. Z jednej strony odzywają się moje pragnienia, które zaczynają krzyczeć we mnie: „Jezusie, ulituj się nade mną!”. Z drugiej zaś spotykam w sobie jakiś „tłum” myśli, które mnie uciszają, które mnie blokują, które mówią mi: to się nie może udać, daj sobie spokój, jesteś do niczego, nie wychylaj się ponad przeciętną, idź z prądem jak wszyscy. Kto zwycięża – pragnienia czy „tłum”? Czasami udaje mi się przekrzyczeć mój wewnętrzny tłum, czasem zostaję przy drodze żebrząc.
Lecz kiedy uda mi się przebić z moimi pragnieniami, to czuję Jego obecność, doświadczam Jego zainteresowania i troski o mnie. Paradoksalnie może, kiedy jestem blisko siebie, swego serca i swoich pragnień, to On wtedy jest blisko mnie. I woła mnie. Wtedy ten tłum we mnie, który wydawał się mi przeciwny, wręcz wrogi – zaczyna być mi przychylny: „Odwagi, wstań, woła cię!”
Ale tu pojawia się kolejny problem. Czy potrafię zrzucić z siebie płaszcz? Kiedy siedzę przy drodze, ten płaszcz w dzień chroni mnie od nadmiernego słońca i upału, a w nocy od zimna. Ale teraz, biegnąc do Jezusa, potrzebuję odrzucić wszelkie zabezpieczenia mojego życia. Potrzebuję przyjąć Jezusa jako moje jedyne zabezpieczenie! Czy jestem na to gotów? Chyba bardzo tego pragnę, choć tak bardzo się zżyłem z moim płaszczem, że trudno go odrzucić. Jest dla mnie tak atrakcyjny, że nawet za wielką cenę niekoniecznie zgodzę się go pozbyć. Ach, Panie, a jednak chcę iść za Tobą. Uwolnij mnie ode mnie samego!
Jestem poruszony do głębi. Jezus pyta mnie o te same pragnienia, które kazały mi krzyczeć. Pyta mnie o to, czego pragnę i co chcę, by On mi uczynił. Jestem wzruszony. On nie pyta mnie o moje grzeszne życie. Nie pyta o moralność, czy byłem grzeczny, czy wszystko mi się udaje czy też mam porażki. Nie pyta mnie, czy uważam siebie za godnego… On pyta mnie o pragnienia. Ale czy naprawdę chce odsłonić przed Nim moje serce? Bo tam, w jego głębokościach znajdują się moje najskrytsze pragnienia. Czy gotów jestem Go tam wpuścić? Bo wpuścić Go tam oznacza wpuścić tam Światło. Wtedy przestaję być ślepcem. Wtedy otwierają mi się oczy i mogę wreszcie wziąć moje życie w ręce i iść za Nim drogą. Nie siedzieć na skraju drogi i żebrać o okruchy, lecz w pełni uczestniczyć w swoim życiu, przeżywać je we wszystkich kolorach. Żyć świadomie i odpowiedzialnie!
Panie, otwórz moje oczy, chcę iść za Tobą. Ożywiaj nieustannie moje pragnienia. Chcę Ciebie wpuszczać absolutnie we wszystkie miejsca mojego życia! Ty jesteś moim Panem, Tobie oddaję wszystkie moje zabezpieczenia!
Moje pragnienia pozwoliły na nowo odkryć Pana Boga.( Wtedy nie miałam tej wiedzy.) I tak dobry BÓG zaspakaja moje pragnienia, chociaż niekiedy ” boli”. Chociaż mało rozumiem a potem doznaję olśnienia. Tak to Pan zaspakaje moje głody i pragnienia. a ja chwilami sie zastanawiam. Po co mi Panie to dajesz. On wie co mi jest potrzebne i czego pragnę. Dziękuję ci Panie za Twoje prowadzenie :))
Tak, ten płaszcz jest chyba czasem gorszy od tłumu… Bo kiedy już odważę się mieć pragnienia i wyrazić je krzykiem czasami mam wrażenie, że może jednak Bóg chce czego innego. A On „paradoksalnie może, kiedy jestem blisko siebie, swego serca i swoich pragnień, to On wtedy jest blisko mnie”. On chce przyjąć moje pragnienia, chce razem ze mną je realizować. Tylko czy starczy ufności, by przedstawić Mu je od początku do końca, bez żadnych płaszczy i masek. Panie, spraw, abym zawsze ufała Tobie i przychodziła do Ciebie zawsze CAŁA i w pełni, dokładnie taka jaka jestem.