Błogosławieni, którzy nie widzieli…
Jezu, mój Zbawicielu,
św. Tomasz to przedziwna postać. Tak naprawdę nie wydaje się, by został skarcony za to, że nie uwierzył na słowo innych uczniów. On chciał Ciebie dotknąć. Ile razy ja chcę Ciebie dotknąć. Podoba mi się ta gra słów: ujrzeć – dotknąć. Te słowa są takie zmysłowe. Ja chcę zmysłami widzieć, dotykać, doświadczać. Ale „czego” lub „Kogo” chcę dotykać i doświadczać?
Każesz Tomaszowi dotknąć… czego? Swoich ran, miejsc, które przypominają bolesne wydarzenia, które dotykają Twojego największego kryzysu życiowego. Zaczynam powoli rozumieć. Nie muszę Cię widzieć w taki sposób, jaki widzieli Apostołowie – tak fizycznie, namacalnie. Ale kiedy wchodzę w moje trudne wydarzenia, moje kryzysy, moje rany – kiedy tych miejsc dotykam i pozwalam sobie na przeżycie ich, kiedy wchodzę w nie z wiarą i odwagą – wtedy spotykam Ciebie, wtedy mogę Cię „dotknąć” i staję się błogosławiony. Moje rany, moje krzywdy, moje kryzysy upodabniają mnie do Ciebie – a to jest największe pragnienie mojego życia. Chcę to wszystko przeżywać z Tobą. Nie będę uciekał, choć czasem będę się bał i pocił (jak Ty w Ogrójcu). Chcę to przeżywać, chcę tego dotykać, doświadczać.
Jezu, uwielbiam Cię we wszystkim, co mnie spotyka w życiu – bo Ty w tym jesteś, bo Ty wtedy przychodzisz ze swoimi ranami, swoimi dziurami: na rękach, nogach, w sercu. Z tych ran jednak płynie życie! To nie są miejsca śmierci czy miejsca przeklęte – to miejsca żywe! Chcę z Ciebie czerpać życie, z tego źródła żywej wody!
Chcę z Ciebie czerpać życie, z tego źródła żywej wody!
Panie Ty gasisz moje pragnienia i nasyczas mnie dobrami . Zaspakajasz moje głody. Chociaż ja nie do konca pojmuję. Chociaż chcę po swojemu. Naucz mnie Twoich dróg i rozumiec Twoją wolę