Nie trąb
Ci otrzymali już swoją nagrodę. Mt 6, 1 – 6. 16 – 18
Słyszy się czasem o tym, by kochać bezinteresownie, a już szczególnie by miłość do Boga była taka „przeczysta”, tylko dla Niego samego. Ładne to i pociągające, tyle że… mam wrażenie, iż mało możliwe w naszym wcale nie-idealnym świecie. Owszem, wielu ludzi denerwuje to, że świat nie jest bardziej poukładany, bardziej doskonały, a może chociaż bardziej uporządkowany. Ano nie jest. I my, zranieni przez grzech, też nie jesteśmy. Im wcześniej to przyjmiemy i na naszą niedoskonałość się zgodzimy, tym lepiej.
Moja miłość nie jest idealna i wiele lat się zmagałem z tym, by to przyjąć. Tak naprawdę ciągle to przyjmuję, bo są chwile, kiedy myślę, że to już, lecz zaraz potem włącza się „umiłowany” perfekcjonizm. Wiele lat szamotałem się w środku z tym, że przecież chcę Boga kochać tak czysto, tak bez żadnego interesu, żadnej nagrody… No właśnie, ale przecież Jezus dzisiaj mówi, że nagroda jest. Zresztą to nie jedyne miejsce, gdzie o tym mówi. Pomyślałem więc dzisiaj – po co się zamęczać. Nagroda jest i czeka na mnie.
Jest tylko małe ale… normalnie w świecie, kiedy ktoś dostaje nagrodę, to jest wywoływany na podium, wszyscy mu gratulują, jest wielka gala na jego cześć, a potem wspaniała imprezka w jakimś niezgorszym lokalu. W każdym razie musi być z pompą. A nagroda u Boga? Będzie wtedy, kiedy będę się ukrywał, kiedy moja lewa ręka nie będzie wiedzieć, co czyni prawa, kiedy zamknę drzwi swojej izdebki, zarygluję od środka i tam spotkam się z moim Ojcem. Nagroda jest, ale ja się o nią nie ubiegam. Wydaje się, że to nie ja jej szukam, lecz ona sama mnie znajduje. Nie ona ma być celem, lecz miłość, która przejawi się w relacji do Boga, bliźniego i siebie samego. Ta miłość niedoskonała, ta miłość wcale nie przeczysta. Po prostu miłość, czyli dawanie siebie ile tylko potrafię. Bez rozgłosu, bez fleszy i kamer, bez brylowania. Miłość jest celem, a nagroda? Nagroda jest „jakby” mimochodem. Ojciec odda mi, bo widzi w ukryciu.