Rozpalić serce
Kolejny dzień, kolejna adoracja Najświętszego Sakramentu. Choć próbuję się skupić, jakoś nie wychodzi. Myśli błąkają, przeskakują z tematu na temat. Nie tak to miało być. Od jakiegoś czasu czuję pragnienie, by uprościć moją modlitwę. By bardziej trwać przy Bogu, niż myśleć o Nim. Jedno i drugiej jest potrzebne i dobre ale mnie osobiście przyciąga cisza serca, bycie przy Nim, nawet gdy nie odczuwam. Trwanie pomimo przeciwności.
Myśli, które przychodzą do głowy akurat wtedy, kiedy chcę się bardziej skupić, zachowują się jak małe pieski, które chcą się bawić. Szarpią mnie za nogawkę i chcą, bym odpowiedział na ich zaczepki. Nie powiem, jest to dość męczące, chociaż powoli uczę się, by przyjmować te wszystkie myśli, ale nie wchodzić w nie. Cóż, rozproszenia na modlitwie to rzecz normalna, św. Teresa wręcz powiedziała, że nie ma modlitwy bez rozproszeń. Choć czasem chciałbym mieć modlitwę taką bardziej „idealną”…
… to jednak chyba dobrze, że nie. Bo dzisiaj doświadczyłem, po raz wtóry w moim życiu, że ta modlitwa połączona z pewną walką przynosi owoce. To trwanie na adoracji było dość męczące, bo miałem wrażenie, że bardziej jestem zajęty tymi powracającymi myślami, aniżeli Bogiem. Ale odczułem, że dla Niego to był uprzywilejowany czas. Po raz kolejny w życiu uświadomiłem sobie, że przez to moje lekkie szamotanie się, Bóg miał szansę działać jakby „w tle”. Nie przeszkadzałem Mu w tym, co On chciał zrobić. A chciał zrobić jedno – rozpalić moje serce. Wychodziłem z kaplicy jakiś inny, nawet nie wiem do końca jaki. Czuję rozpalone pragnienia, większą odwagę. Niczego nowego się na tej modlitwie nie dowiedziałem, nie dokarmiłem swojej pobożności, nie wyszedłem zadowolony z tego, że Bóg mi coś pokazał, w czymś oświecił. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie jakiegoś rozproszenia, bycia jakby w jakiejś mgle. Ale rozpalony. I chyba o to chodziło.
Słowo, które dziś mnie poruszało, wypowiedział św. Paweł, który pytał, czy jest coś, co może mnie odłączyć od miłości Chrystusa. Ani ucisk, ani prześladowanie, ani nagość, niebezpieczeństwo czy miecz. Nic. Nawet moje rozproszenia, moja słabość i upadki, moja nieporadność. Nic nie jest w stanie odłączyć mnie od miłości Chrystusa, bo ta miłość jest niezależna od tych okoliczności. Miłość Chrystusa względem mnie jest stała i niezmienna. Nawet, gdy popełnię grzech… ani się na mnie nie gniewa, ani nie obraża, nie zamyka na mnie… Bo jest Bogiem, który umiłował mnie przed założeniem świata. Jego miłość jest niezależna od moich stanów, emocji, czynów. Bo przyszedł, by mnie zbawić, a nie potępić. Przyszedł, by mnie z grzechu uleczyć, a nie pogrążyć w śmierci.
Dziś odczułem tę Jego miłość w tej mojej nieporadnej adoracji, w tym trwaniu pełnym rozproszenia, w tym głębokim pragnieniu, by się z Nim spotkać. Niezależnie od wszystkiego…
Bóg zapłać za te Słowo Boże, a przede wszystkim za końcowe rozważenie słów Św. Pawła…….. „Nic nie jest mnie wstanie odłączyć od Miłości Chrystusowej „…….. nic mimo moich ciężkich upadków……..
Dzięki wielkie. Trwać na modlitwie mimo przeciwności, rozproszeń. Trudne ale jakże owocne. Wtedy nie rośnie moje JA ale Jezus. To On decyduje o łasce. Trud trwania i umierania sobie. I o wiele łatwiej o tym mówić niż pozwolić Jezusowi działać. Wciąż się tego uczę by przyjmować myśli ale w nie wchodzić – jest to trudne i ciągle się tego uczę.
Cisza serca – to jest piękne.
Dziękuję! Właśnie dziś, w piątek, byłam w kościele i ani w czasie Nabożeństwa Czerwcowego, ani w czasie Mszy św., ani indywidualnej adoracji po Mszy nie potrafiłąm się skupić. Wyszłam z kościoła z poczuciem klęski, że taka jestem nieuważna, niestaranna, wszystko jest dla mnie ważniejsze, niż te chwile sam na sam z moim Bogiem. I nagle – taki tekst. Troszkę tak, jakby sam Bóg mi poprzez Ojca odpowiedział – „Nic nie jest w stanie odłączyć mnie od miłości Chrystusa, bo ta miłość jest niezależna od tych okoliczności” !