Podatek
Czyj jest ten obraz i napis? Mk 12, 13 – 17
Zaintrygowało mnie to, że Jezus, odpowiadając na zaczepkę uczonych w Piśmie i starszych miesza też w to Boga. Bo pytanie dotyczyło płacenia podatku Cezarowi i w sumie Jezus do tego mógł się ograniczyć. Być może gdyby odpowiedział, żeby oddali Cezarowi to, co należy do Cezara, wystarczyłoby za odpowiedź. Jezus jednak dopowiada słowa o tym, by Bogu oddać to, co do Boga należy.
Już kiedyś o tym myślałem i zastanawiałem się, co znaczą te słowa. Co mam oddać Bogu? Kiedy przynoszą Jezusowi denara, ten zwraca uwagę na obraz i napis. Uświadomiłem sobie, że Bogu mam oddać siebie, bo jestem uczyniony na obraz Boga, jest on odciśnięty w moim sercu jak pieczęć, której nic nie jest w stanie zmazać. Na moim czole zaś jest wypisane imię Baranka i imię Ojca – napis, który świadczy o tym, do kogo tak naprawdę należę (por. Ap 14, 1).
Ale zdałem sobie dzisiaj sprawę z tego, że zbyt często próbuję Bogu płacić podatek, podobnie jak Cezarowi. Bo ja nie należę do żadnego Cezara, ani do nikogo z ludzi. Należę do Boga i to całkowicie. Podatek zaś płaci się jako część z tego, co się posiada. Kiedy coś próbuję zachować dla siebie, kiedy czegoś nie chcę oddać Bogu – z tego, kim jestem, albo co posiadam – wtedy próbuję Bogu zapłacić podatek. W moim sercu zaś powstaje myśl: Panie Boże, już się z Tobą rozliczyłem (za ten dzień, za ten tydzień, za ten rok) i teraz pracuję na swój rachunek, nie możesz do niczego innego we mnie rościć sobie pretensji. Ten podatek to czasem „zestaw obowiązkowych modlitw”, które wypełniam z należytą pobożnością, mając potem dobre samopoczucie z wypełnionego obowiązku. To podzielenie mojego życia na sferę sacrum i profanum, gdzie ta pierwsza służy do kontaktów z Bogiem, a ta druga to moja prywatna sprawa. I nawet, gdyby sfera sacrum zajmowała więcej przestrzeni w moim życiu niż sfera profanum, to świadczyłoby tylko o tym, że więcej zarabiam i łapię się na 75 procentowy próg podatkowy. Z tego tytułu mogę mieć jeszcze lepsze samopoczucie… i chyba nic więcej. Pan Bóg wtedy ciągle jest daleki, jak urzędnik państwowy, z którym po prawdzie nie chcę mieć za wielu kontaktów.
Bóg nie oczekuje ode mnie, bym Mu płacił podatki. Nie chce, bym modlitwę czy dobre uczynki traktował jako obowiązek (mniej lub bardziej przyjemny), bym tym wszystkim próbował dawać „cholerny” dobry przykład innym, bym próbował tym sobie na coś zasłużyć… Skoro mój obraz i mój napis należą do Boga, to – jak moneta podatkowa – cały mam się oddać Bogu. Nie częściowo, nie połowicznie, nie na niby, nie formalnie tylko. Mam mu się oddać cały – to wszystko kim jestem i co posiadam. Nie mam Bogu płacić podatku z tego, co mam – w pewien sposób to ja jestem „podatkiem” i cały mam się Jemu oddać. Bo należę do Boga. Słowo podatek jest tu nie do końca szczęśliwe, bo podatki płacimy z przymusu. A tu chodzi o to, co chcę i pragnę Bogu oddać. Bóg mnie do niczego nie zmusza. Zostałem stworzony na obraz Boga, który jest pełną wolnością, więc w wolności mam się Bogu oddać.
Tylko właśnie… czy chcę? I jak bardzo chcę? To, że nie wychodzi całkowicie, że nie wychodzi w stu procentach – z tym nie ma problemu. Dążę przecież do doskonałości, ale jestem słabym i grzesznym człowiekiem. Ważne, bym z góry nie zakładał, że dam tylko 30 procent i nic więcej. Bo wtedy będę Bogu płacił podatek. Tylko że wtedy muszę zadać sobie pytanie, czy kiedykolwiek jestem w stanie Mu się wypłacić?…
Panie jak dobrze być TWOIM dzieckiem. Oddawać Tobie wszystkie moje sprawy. I nie robić nic po swojemu ? 🙂