Dawać dobre dary
Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Mt 7, 7 – 12
Interesujące jest najpierw to, że Jezus nie mówi wcale kogo mamy prosić, ani o co. Po prostu mamy prosić. W domyśle możemy zobaczyć Boga, jako głównego adresata próśb, ale ostatnie zdanie tej ewangelii mówi o tym, byśmy innym czynili to, czego sami byśmy chcieli. Może więc nie tylko Boga mamy prosić?
O Ojcu mówi Jezus, że daje dobre dary tym, którzy Go proszą. Nie te, które mi odpowiadają, których bym chciał, które mi „smakują”. Po prostu dobre. Czy zawsze wiem, co jest dla mnie dobre? Mam wrażenie, że niekoniecznie.
O naturze prośby mówi coś pierwsze czytanie z księgi Estery (Est 4, 17k-m.r-t). Królowa jest w niebezpieczeństwie. Ale nie prosi Boga o to, by ją z tego niebezpieczeństwa uwolnił. Prosi Go o to, by dodał jej odwagi i dał odpowiednią mowę w jej usta, gdy będzie rozmawiać w bardzo trudnej sprawie. Przypomniałem sobie momenty, w których modliłem się o usunięcie przeszkód w moim życiu, o ułatwienie mi różnych spraw. Tylko czy na pewno o to chodzi, by Bóg miał za mnie żyć i za mnie załatwiać sprawy? Życie pokazuje, że nie. Więc znów – podobnie jak w tekście o pogańskiej gadatliwości – potrzebuję patrzeć w serce i badać moje motywacje, kiedy staję do modlitwy prośby. Bo to, że mam prosić – nie ulega wątpliwości.
Ostatnia refleksja, która mi się dziś nasunęła, która pozornie ma niewiele wspólnego z tematem. Bo pomyślałem o tym, że z proszeniem Boga nie mam większych trudności. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ale czy jednocześnie potrafię Mu zaufać? A to zaufanie rozumiem jako „puszczenie kierownicy” mojego życia na rzecz Boga. To rzeczywiste pozwolenie Mu na działanie w moim życiu. Łapię się jednak na tym, że tak często (albo prawie zawsze) to ja chcę kontrolować wszystko, co się dzieje, nawet gdy niewiele ode mnie zależy. Chcę mieć wszystko pozabezpieczane i dopiero wtedy próbuję uchylić Bogu drzwi. Tylko czy to coś pomoże? Pomyślałem o tym, ile razy proszę Go o coś, ale jednocześnie w tym duchu mówię Mu, że chcę, by to było po mojemu, by zadziałał dokładnie tak, jak ja sobie zaplanowałem… I tyle razy się rozczarowałem. Brakuje mi postawy Estery, która idzie i robi to, co do niej należy i potrzebuje do tego odwagi, o którą prosi Boga, ale jednocześnie czuje i wyznaje swoją bezsilność przed Bogiem, wie, że nie od niej zależy efekt jej misji. Mam wrażenie, że ta jej bezsilność (którą przyjmuje i przez to pozwala Bogu działać, ufając Mu) sprawia, iż w dalszej części księgi sprawa zostaje załatwiona nad wyraz dobrze.
Panie, daj mi odwagi w braniu mojego życia w swoje ręce z odpowiedzialnością i mocą. Daj łaskę zaufania, to znaczy wpuszczenia Ciebie w te wszystkie miejsca, w których sobie nie radzę i uznania Twojego panowania nade mną. Ty wiesz, jak bardzo mi tego brakuje…
Ja dzisiaj bardzo skupiłam się na tym, żeby przyjmować to co się dzieje, a dopiero po lekturze tego tekst uświadomiłam sobie, że Jezus mówi dzisiaj o dawaniu. Dobrze to się dopasowało – dawanie i przyjmowanie 🙂
Bardzo, bardzo poruszyły mnie słowa o tym, że On daje rzeczy dobre, a niekoniecznie takie, które „smakują”… Dziękuję 🙂