Jak trwoga…
A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego… Łk 18, 1 – 8
Obie sytuacje, w których widzę dzisiaj intensywną modlitwę prośby do Boga, są sytuacjami granicznymi, w zagrożeniu życia. Zarówno Izraelici, którzy mają stoczyć walkę z Amalekitami (Wj 17, 8 – 13), jak i wdowa z Ewangelii. Zawsze się zastanawiałem, czy w to nie jest trochę tak, że „jak trwoga, to do Boga”. I pewnie tak jest. Czy to źle? Myślę, że nie, ale pod warunkiem, że przychodzę do Niego nie tylko wtedy, kiedy jest trwoga. Ta sytuacja niebezpieczeństwa czy zagrożenia tylko wzmaga moją modlitwę i relację z Bogiem, moje zaufanie do Niego, które jednak w mojej codzienności jest obecne. Nie próbuję nalewać z próżnego.
Zarówno modlitwa Mojżesza jak i ufność wdowy znajdują potwierdzenie w ich czynach. Mocno to sobie dziś uświadomiłem. Bo choćby nie wiem ile Mojżesz wznosił ręce i się modlił – jeśli wojsko nie wyjdzie do walki, nigdy nie zwyciężą. I choćby nie wiem ile wdowa ufała, jeśliby nie chodziła do sędziego i próbowała po ludzku załatwić całą sprawę – nic by się nie wydarzyło w jej życiu. Mam udać i działać, choć czasem modląc się mam takie myślenie, by Bóg zrobił coś za mnie. Lecz wtedy nic się nie wydarzy. Bóg za mnie niczego nie zrobi z tego, co ja mam do zrobienia. Mogę prosić Boga, by ludzie, z którymi mam załatwiać sprawy byli mi życzliwi, bym ja miał odwagę do pójścia – ale iść muszę. Bez tego nic się nie wydarzy. To niby takie jasne, ale chyba wielu ludzi (i ja czasem też) chciałbym, by Bóg coś za mnie zrobił. Lub też – modląc się np. o cierpliwość dla siebie – w podtekście modlę się o to, bym nigdy z tej cnoty nie musiał korzystać (czytaj: żeby ludzie mnie nie denerwowali). A to przecież niemożliwe. Bóg zawsze robi 100% tego, co On ma do zrobienia, ale ja swoją część roboty (drugie 100%) muszę wykonać. To wtedy Boża łaska współpracuje ze mną w pełni.
Ostatnia rzecz, która mnie dziś dotknęła i poruszyła. Jakże często modląc się chcę, by to Bóg się zmienił pod wpływem mojej modlitwy. By to On „nagiął” swoją wolę i spełnił to, o co Go proszę. To trochę na przedłużeniu tego, o czym przed chwilą pisałem. Tymczasem modlitwa nie ma zmieniać Boga, którego miłość do mnie jest stała i niezmienna, zawsze pełna i łaskawa. To ja mam się zmienić. A szczególnie w tym jednym – mam stać się pokornym. Bo czyż ta wdowa nie czuła u-pokorzenia, kiedy tyle razy chodziła do tego sędziego? Czy Bóg po jednej modlitwie nie mógłby spełnić? Dlaczego o pewne rzeczy trzeba długo się modlić. Tak sobie pomyślałem, że może właśnie dlatego, iż nie ma we mnie pokory. Modlitwa prośby prowadzi do pokory, bo potrzebuję w niej uznać, że nie jestem samowystarczalny, że sam sobie nie poradzę. A tymczasem wiele moich próśb w życiu to były najzwyklejsze transakcje handlowe – „Boże, owszem, ja odmówię dużo modlitw i nawet będę to robił długo, ale dlatego, że proszę o dużą łaskę. A do małej łaski wystarczy mała modlitwa”. Tymczasem Bóg nie chce mieć ze mną relacji handlowej, lecz przyjaźni i bliskości. Jeśli więc po dużej ilości modlitw nic się nie zmienia w moim życiu, to warto się nad tym zastanowić – jakie mam wtedy nastawienie serca?
Panie, ja ciągle chcę zasługiwać na Twoją łaskę i tak często w pewien sposób chcę ją sobie „kupić”. Ale Ty chcesz mi ją dać za darmo, kiedy tylko w pokorze zwrócę się do Ciebie – przede wszystkim po to, by stale pogłębiać relację z Tobą i być bliżej Ciebie. Daj mi, Panie, wolność w przychodzeniu do Ciebie i miłość – abym zawsze odpowiadał na Twoją łaskę.
Dziękuję Ojcu za rozważanie, za szczerość – ja też czasami widzę pokrętność mojej modlitwy, moich niby dobrych intencji, handlowego podejścia do Pana Boga .
Panie Boże dziękuję Ci, że zaczynam więcej „widzieć”