Z czym do ludzi?
Idźcie do owiec, które poginęły z domu Izraela. Mt 9, 35 – 10, 8
Pan Jezus posyła swoich uczniów najpierw do swoich. Nie do obcych, nie do pogan. Bo się okazuje, że swoi też są pogubieni i może nawet nie mniej, niż obcy. Każe im iść do tych, którzy są blisko, którzy wierzą tak samo i rozumują podobnie (podobna mentalność). Do obcych czasem jest łatwiej pójść, bo mogą być oni bardziej otwarci na nowość. A swoi? Przecież dobrze wszystko wiedzą, przecież podobnie przeżywają, w to samo wierzą. A jednak, są pogubieni.
Z jakim orędziem mają iść? Leczyć choroby (duszy i ciała), wskrzeszać umarłych (na duszy i na ciele), oczyszczać trędowatych (na duszy i na ciele), wypędzać demony… ale na pierwszym miejscu mają głosić bliskość królestwa niebieskiego. To nic innego jak głosić bliskość Boga, Jego czułość, troskę, miłość, pełne zaangażowanie w ich los. Mają leczyć i dotykać różnych słabości, bo dokładnie to samo czyni Bóg.
Ci pogubieni nie mają stać się najpierw „doskonali”, „czyści”, „perfekcyjni”, „bezgrzeszni” czy coś podobnego. Uczniowie nie mają głosić umoralniających kazań o tym, że ludzie się prowadzą źle i mają się zmienić (inaczej spotka ich kara). Owszem, nauka moralna jest wpisana w głoszenie, ale nie na pierwszym miejscu! Najpierw synowi marnotrawnemu trzeba dać jeść i go ubrać, zanim stanie się doskonalszym. Człowieka napadniętego przez zbójców (grzechy) miłosierny samarytanin najpierw musi postawić na nogi ratując mu życie i opatrując rany. Choć przecież zamiast tego mógłby mu zrobić pogadankę o tym, że nie należy się samemu włóczyć, nie należy się zadawać z podejrzanym elementem, itd. Czy coś by to pomogło temu umierającemu? Podejrzewam, że poczułby jeszcze jeden cios, kopnięcie – i to zadane leżącemu i bezbronnemu. Bo pierwsze jest miłosierdzie, przed jakąkolwiek doskonałością czy moralnością. Miłosierdzie, które otrzymujemy od Boga (zawsze, a przede wszystkim w momencie popełnienia zła) i które mamy ofiarować – sobie samemu oraz bliźniemu.
Te słowa mnie dziś poruszyły. Próbują mi uświadomić, z czym idę do ludzi najpierw. Czy z tym, co najpierw otrzymuję od Boga (przyjęcie mnie, przebaczenie, opatrzenie ran, czułość i troska na różne sposoby)? Czy z moim własnym pomysłem na to, jak unikać niebezpieczeństw, jak nie wpadać w sidła zbójców i w ogóle jak się „dobrze prowadzić”. Tylko czy to może człowieka w dobre miejsce zaprowadzić? Wszak najlepszą obroną przed niebezpieczeństwami jest nie wychodzić w ogóle z domu. Tylko że wtedy też nigdzie i nikomu nie zaniosę miłości…
z czym idę do ludzi najpierw. Czy z tym, co najpierw otrzymuję od Boga (przyjęcie mnie, przebaczenie, opatrzenie ran, czułość i troska na różne sposoby)? Czy z moim własnym pomysłem na to, jak unikać niebezpieczeństw.
Łapię się na tym,że ja ciągle chcę ” po swojemu” a nie po Bożemu.
To sobie uprzytomniłam wczoraj ,a dzisiaj mam potwierdzenie . Chwała Ci Panie 🙂
Idąc przez życie, nie raz można się potknąć o kamień, upaść, czasem nawet czołgać z powodu braku sił na powstanie, ale ufam, że Pan zawsze znajdzie sposób, aby nas z tego kryzysu wyciągnąć…