Do czego podobne…
Podobne jest do ziarnka gorczycy… Podobne jest do zaczynu… Łk 13, 18 – 21
W punkcie wyjścia Królestwo Boże jest bardzo małe. Ledwo zauważalne, prawie nieodczuwalne. Ale ma w sobie ogromną siłę. Tak wielką, że z tego, co małe, wyrasta coś bardzo wielkiego. To, co niewielkie, zakwasza wszystko.
Pomyślałem o pokorze. Dla mnie pokora jest jakby przepustką, legitymacją świadczącą o przynależności do Królestwa Bożego. A bez wątpienia jest ona czymś bardzo małym i jako taka się ukazuje. Drzemie w niej jednak olbrzymia siła, która wszystko potrafi rozsadzić od środka, wszystko „zakwasić”, wszystkiemu nadać dobry, szlachetny i pełen miłości smak. Na tą chwilę wiem jedno – tego mi właśnie brakuje. Od kilku dni ta myśl nurtuje moje serce. Od kilku dni intensywniej proszę Boga, by to się we mnie zmieniło. Nie wiem jak, nie wiem kiedy. Czuję w tym względzie swego rodzaju bezsilność. Ale nie ustaję w uświadamianiu sobie i w proszeniu…
Uderzyło mnie coś jeszcze. To małe ziarenko i ten niewielki zaczyn muszą zostać schowane. Jedno do ziemi, a drugie w dużą ilość mąki. W coś, co jest jednorodną „szarą” masą, w której i ziarenko i zaczyn po prostu giną. Pokora pozwala zginąć, prowadzi do śmierci. Ale to jest właśnie paradoks – w tej śmierci jest olbrzymia siła. To Życie, które w pełni się pokazuje. Aby to się stało muszę zejść z piedestału, muszę przestać chcieć kontrolować siebie i ludzi, oddać ster życia Temu, od którego je otrzymałem. Zrzucić ego ze schodów, roztrzaskać bożka o podłogę i nie udawać, że jestem kimś innym, niż w rzeczywistości. A wiec nic innego, jak umrzeć dla siebie, by żyć dla Boga.
Nie jest to łatwe, bo widzę, że chwilami za wszelką cenę chcę zachować status quo. Chcę coś znaczyć, chcę być kimś. Nie zgadzam się na śmierć, na u-pokorzenie, na bycie małym i nic nie znaczącym. Tymczasem dokładnie po takiej drodze przychodzi do mnie Jezus. Uniżył samego siebie przez to, że będąc Bogiem stał się człowiekiem, a potem będąc człowiekiem stał się sługą człowieka (myjąc mu nogi), by ostatecznie za tego człowieka zawisnąć na krzyżu. Śmierć, która rozsadziła świat i przyniosła nowe życie. Tak trudno mi się na to zgodzić. Przede wszystkim w życiu Chrystusa, a potem w moim życiu. Bo przecież liczy się sukces, triumf, władza, panowanie, znaczenie, posiadanie…
Panie, chcę być mały, nic nie znaczący, chcę zniknąć przykryty ziemią i mąką. Bo moja siła jest we mnie, w moim sercu – a tą siłą i życiem jesteś Ty!
muszę przestać chcieć kontrolować siebie i ludzi, oddać ster życia Temu, od którego je otrzymałem.
Czytam regularnie Ojca wpisy i są mi bardzo pomocne. Ale tych ostatnich dwóch wcale nie rozumiem. Pisze Ojciec, że pokora jest przepustką, a do tej pory czytałam, że „nawet brak oliwy nie jest przeszkodą” (http://ginter.sj.deon.pl/panny-glupie/). Chyba się Ojciec za bardzo koncentruje na tym, czego nie ma. A Pan Jezus mówi: „a ile macie? idźcie, zobaczcie” (Mk 6,38). Strasznie przepraszam, jeżeli to źle zabrzmiało, ale nie mam złych intencji, po prostu ostatnio zauważam, jak Pan Bóg posyła do mnie różnych ludzi, żeby mnie pocieszyć, mimo że oni sami nie zdają sobie z tego sprawy, więc pomyślałam, że może teraz mnie posłać do kogoś innego. Panu Bogu wystarczy śmiesznie małe ziarnko pokory, żeby „sami nie wiemy jak” wyrosło wielkie drzewo. Z Bogiem!
od jakiegoś czasu, gdy rozważam Słowo Boże ono po prostu się w moim życiu wypełnia… przyszedł czas aby „zginąć”… a ja tak bardzo na to się buntuje… wolałabym umrzeć niż doświadczać tego cierpienia, ale św Paweł mnie dziś ratuje, pociesza: cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Chwała Panu!
Dzięki, Ojcze.
Ucieszyłam się tym, co napisałeś. Za mną też od jakiegoś czasu „chodzi” pokora. Tak sobie chodzi. Chce zakwasić wszystko. Gorzej z moim chceniem… I chcę i nie chcę.
Modlę się o wiarę, bym podjęła w wierze decyzję na przyjęcie daru pokory.