Złodziej
O godzinie, której się nie domyślacie… Łk 12, 39 – 48
Gdyby gospodarz wiedział, kiedy przyjdzie złodziej… to dokładnie o tej godzinie siedziałby ze strzelbą w oknie i wypatrywał go. A resztę czasu? Byłby zajęty swoimi sprawami albo po prostu korzystałby z nocy i smacznie spał. Gdybym wiedział, to na wtedy byłbym gotowy. Ale ponieważ nie wiem… może i dobrze, że nie wiem. Bo wtedy muszę być gotowy cały czas.
Jest w tym tekście piękny paradoks. Jezus porównuje siebie do złodzieja, który ma przyjść, lecz nie wiadomo, o której godzinie. Mam więc być czujny i gotowy. Ale na co? By nie wpuścić złodzieja? Przecież jasnym jest, że przed złodziejem człowiek się chroni. A skoro tym złodziejem ma być Jezus? To tak naprawdę mam być czujny i gotowy na to, by Go wpuścić. Mało tego – nie tylko, by wpuścić, ale też by Mu otworzyć wszystkie możliwe drzwi mego życia.
A na czym polega owa czujność? Bynajmniej nie jest to siedzenie z założonymi rękoma i czekanie na koniec świata. Czuwanie nie jest biernością. To bycie „rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas wydzielał jej żywność„. Szczególnie te ostatnie słowa są dla mnie nośne i poruszające. Przypomina mi się w tym miejscu historia Józefa egipskiego, sprzedanego przez braci, który zostaje vice-faraonem, odpowiedzialnym za wydawanie zboża ludziom podczas wielkiego głodu, jaki nawiedził Egipt. Wydzielać żywność – i to na czas, to dbać o człowieka, dawać mu to, czego potrzebuje do przeżycia, co jest mu niezbędne. Mam zaspokajać głody bliźniego, a największym z nich jest miłość.
I ostatnia rzecz. Mogę sobie w duszy powiedzieć, że nie ma sensu czekać na coś, albo na Kogoś. I wtedy zaczynam działać zgodnie z tymi myślami. To moje myśli w jakiś sposób kreują rzeczywistość. Jeśli moje myśli prowadzą mnie do czujności i gotowości, jeśli pchają mnie do tego, by na czas zaspokajać głody bliźniego – wtedy tak zacznę działać. A więc to w moich myślach (a nie w jakimś ślepym losie czy emocjach, którym aktualnie może „się nie chcieć”) dokonuję wyboru. To w nich decyduję, jaką drogą podążam, jakie wartości przyjmuję. Moje czyny dzieją się z tego, co myślę: o sobie, o innych, o Bogu, o świecie. Co więc myślę? Jakie wartości stoją u źródeł mego myślenia? Bo jeśli myślę, że nic nie ma sensu, że jestem do niczego, że nic mi nie wychodzi – to tak będę działał, podobnie jak ten sługa, który zaczyna jeść i upijać się i bić sługi. Na dodatek zrzuca winę na Pana, który „ociąga się z powrotem„. Tylko że to może nie Pan ociąga się z powrotem, lecz sługa zabarykadował wszystkie drzwi (swego serca), by nie wpuści Go – traktując jak „złodzieja”…
Mam zaspokajać głody bliźniego, a największym z nich jest miłość.