Zejść w głąb
Jonasz zaś zszedł w głąb wnętrza okrętu, położył się i twardo zasnął. Jon 1, 1 – 2, 11
Słowo „zejść” bardzo mnie dziś poruszyło. Bo Jonasz jest w nieustannym schodzeniu. Najpierw zszedł do Jafy i odpłynął statkiem. Potem, kiedy rozszalała się burza, zszedł pod pokład i twardo zasnął. Potem został wyrzucony za burtę i niejako zszedł w głębiny morza i aż do wnętrza ryby. A to całe schodzenie było procesem ucieczki przed Bogiem. Jonasz ucieka przed Bogiem, który pragnie okazać miłosierdzie mieszkańcom Niniwy. W tym dziele ma Mu pomóc Jonasz, który – będąc prorokiem, a więc głosem Boga – miał wzywać do nawrócenia.
W Ewangelii również pojawia się słowo „schodzić” (Łk 10, 25 – 37). Zawiera je historia, jaką opowiada Jezus. Pewien człowiek schodzi z Jerozolimy do Jerycha. Tym pewnym człowiekiem jestem ja. W Biblii każdy „pewien człowiek” nosi imię – tego, który czyta. I on schodzi z Jerozolimy do Jerycha. To ciekawe, bo Jezus czyni odwrotnie – jego kierunek jest zawsze w stronę Jerozolimy, a więc celu swojej życiowej wędrówki, miejsca przeznaczenia, gdzie zostanie wydany, umrze i zmartwychwstanie. Kiedy ja uciekam z Jerozolimy, to trochę jak Jonasz – uciekam przed Bogiem, idę w zupełnie przeciwnym kierunku. A tak żyjąc mogą mnie spotkać różne rzeczy – do tego stopnia, że na wpół żywy oczekuję na pomoc.
Czasem pomoc nie nadchodzi dlatego, że ja się przed nią bronię, że jej nie chcę, że – znów podobnie jak Jonasz – uciekam przed Bogiem, który jest Miłosierdziem. Udaję twardziela, kogoś, kto sam doskonale sobie poradzi. Choć wszystko we mnie krzyczy, że sobie nie dam rady, że potrzebuję pomocy. Zbyt często jednak nie chcę przyjąć tego od innych i sam nie chcę sobie miłosierdzia okazać.
A Bóg? Cierpliwie przechodzi koło mnie, zdążając do Jerozolimy, wzrusza się głęboko na mój widok i opatruje mi rany. Zawozi do gospody (oddaje w ręce dobrych ludzi), gdzie się mną zajmują.
W tym wszystkim mogę poruszać się w dwóch kierunkach. Albo – podobnie jak Jonasz lub ów „pewien człowiek” – schodzić w dół, uciekając przed Bogiem aż do próby ukrycia się przed Nim w głębinach świata. Albo też iść za Jezusem, który stale idzie „w górę”, w stronę Jerozolimy, gdzie umrze i zmartwychwstanie – gdzie jest prawdziwe życie. Dwie są drogi i nie ma innych. Schodzi się łatwo, wchodzi trudniej. Ale gdzie bym nie chciał zejść i jak daleko odejść od Boga – tam On jest, jak to pięknie wyraża autor Psalmu: Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza: tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica. Jeśli powiem: «Niech mię przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło»: sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje. (Ps 139, 7 – 12).
A Bóg? Cierpliwie przechodzi koło mnie …….wzrusza się głęboko na mój widok i opatruje mi rany.
Bóg przechodzi i kładzie na mnie rękę, ulecza moje rany. Co uleczy jedną odzywa się następna . Wierze ,że będę uzdrowiona do końca wierzę ,ze BÓG jest przy mnie 🙂
„Udaję twardziela, kogoś, kto sam doskonale sobie poradzi. Choć wszystko we mnie krzyczy, że sobie nie dam rady, że potrzebuję pomocy.”
Boże, daj mi na każdy dzień siłę, aby nie uciekać, ale stawać w prawdzie Twego słowa i z odwagą podążać za Twoim wołaniem, w stronę mojej Jerozolimy. „Bo gdzież się oddalę przed Twoim duchem? (…) Ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje.”