Moje Nain
Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli. Łk 7, 11 – 17
Młodzieniec był całą nadzieją matki. To jej przyszłość i w pewien sposób gwarancja przeżycia. Bo była wdową i jeśli nie miała rodziny, która by się nią opiekowała, przeważnie przymierała głodem. Dorastający syn był je wsparciem, bo mógł pracować i zarabiać na nich.
Tenże syn umarł. Na pogrzebie jest sporo ludzi. Być może płaczą nad jej losem, ale ilu z nich przejmie się jej losem, kiedy już grób zostanie zamknięty? Ilu ją wspomoże?
Tego syna noszę w sobie. Uosabia wszystkie moje nadzieje, moją przyszłość, jest tym, co mam najcenniejszego, najwartościowszego. Od niego zależy moje przeżycie – tak, jak przeżycie tej kobiety. I zdarza się, że tracę to, co mam najcenniejszego. Umiera. Zaczynam wtedy płakać, rozpaczać, czarno widzę każdy kolejny dzień, tracę nadzieję i siły. A może nawet moje życie traci sens.
Ale śmierć nie jest ostatnim słowem. Jest ŻYCIE, które wzrusza się moją sytuacją, użala się i każe nie płakać. To jak rozkaz. Mam podnieść głowę i zwrócić się ku Temu, który mi to mówi. Mam wejść z Nim w kontakt. Bo wtedy wydarzy się coś bardzo ważnego. Bóg, który jest Życiem, dotyka mar. On dotyka we mnie tego, co umarłe, co niewarte nawet spojrzenia ani najmniejszej uwagi. Nadaje się tylko do grobu, do zakopania w ziemi. Nad tym właśnie Pan się lituje i dotyka. Obym się wtedy zatrzymał. Oby stanął we mnie ten pochód ku otchłani. To dotknięcie mnie i zatrzymanie przywraca nadzieję. Jeśli się zatrzymam – nie zginę. Bo mogę iść dalej, mogę nie zwracać uwagi. Mogę machnąć ręką i stwierdzić, że tu się nic nie da zrobić. Mogę… ale nie chcę! Chcę żyć! Mocno i dramatycznie chcę żyć! Nawet, gdy wszystko w środku krzyczy, że to już koniec, że nie ma szans, że trzeba dać sobie spokój, nie ma nadziei…
Nadzieja jest zawsze. Chcę pozwolić dotknąć się Bogu, chcę się zatrzymać. Dla mnie zatrzymanie się to po prostu modlitwa. Czas, który wielu ludzi uważa za stracony. Ale to w niej odnajduję moją nadzieję, bo pozwalam, by Bóg do mnie przemówił. A mówi proste słowa, przeszywające serce i duszę, rozdzierające zasłonę śmierci, która się we mnie rozpanoszyła – Młodzieńcze, tobie mówię, wstań! Właśnie te słowa słyszę. Słowa, które przywracają mi życie, nadzieję i wartość. Wtedy mogę usiąść i zacząć mówić – mogę zacząć się komunikować, tzn. kochać. Bóg, przywracając mnie do życia, daje mi moc do kochania – Jego, bliźniego i siebie samego.
Gdzie jest Twoje Nain?
On dotyka we mnie tego, co umarłe……………
Bardzo pomógł mi ojciec tym wpisem. Czuję jakby był specjalnie do mnie. Jakby to Jezus przemówił… akurat w momencie załamania.. Dziękuję.
Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!
Słyszę dziś te słowa, wstań ! Wstań! ze lęku który wciąż czai się u wrót serca by nim zawładnąć,,,, Wstań!
Jezu podnieś mnie bo sama nie potrafię….
„Chcę pozwolić dotknąć się Bogu, chcę się zatrzymać. Dla mnie zatrzymanie się to po prostu modlitwa. Czas, który wielu ludzi uważa za stracony. Ale to w niej odnajduję moją nadzieję, bo pozwalam, by Bóg do mnie przemówił.”
Dziś, kiedy moje serce jest osłabłe te słowa są jak balsam. Bo choć jest ciężko i chciałoby się poddać to wciąż towarzyszy mi w tej niełatwej drodze Bóg-Życie, który przynosi nadzieję w trudnościach, który uzdalnia do miłości względem tych, którzy zdają się być przeszkodą i utrudzeniem.
Boże, dziękuję Ci, że mimo wszystko trwam. Nie pozwól bym kiedykolwiek z Ciebie zrezygnowała. Choćby nie wiem jak silna była pokusa, by odejść, by się poddać.