Wyjść na górę
Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Łk 6, 12 – 19
Wyjść na górę, aby się modlić, to wyjść ze swojego świata, swojego egoizmu i ciasnoty, by spotkać się z Tym, który mnie stworzył, zna mnie i kocha. Góra w Starym Testamencie to miejsce objawiania się Boga, a więc spotkania z Nim. Aby na nią wejść trzeba podjąć wysiłek. Nie tylko wyjścia z egoizmu, ale również „wdrapania się” na jej szczyt. Ci, co chodzą po górach wiedzą, ile kosztuje wejście na szczyt. Na ten modlitewny również. Naprawdę trzeba się spocić i rzadko kiedy modlitwa idzie gładko, „jak po maśle”. Zwłaszcza, że często odbywa się w warunkach nocy – duchowych ciemności, które przesłaniają oczy i mogą wzbudzać lęk. Mogą powodować chęć wycofania się, powrotu do bezpiecznego schronienia.
Zauważam u siebie tendencje do tego, by próbować się modlić, ale nie wychodząc z siebie i nie wchodząc na szczyt. To zaangażowanie się jest trudne i naprawdę wymaga przekroczenia siebie. Podobnie jest w relacjach międzyludzkich. Ale ponieważ tę drogę modlitwy wskazuje dziś Jezus, to wyczuwam, że nie ma innej. Przypomniały mi się tutaj słowa apostoła Jakuba, który w swoim liście pisał: Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz. (Jk 4, 1 – 3). Patrząc na Jezusa, który dzisiaj się modli i patrząc na siebie samego – na to, ile wkładam w modlitwę, a ile zatrzymuję dla siebie – zawstydziłem się, bo tyle razy źle się modlę…
Do czego prowadzi modlitwa? Po niej i po wybraniu Dwunastu Jezus schodzi na dół, na równinę. To znaczy, że jestem na równym terenie – tak samo jak cały tłum. Nie ma między nami wyższych i niższych, jesteśmy na tym samym poziomie. Mówiąc inaczej – modlitwa prowadzi mnie do pokory. To Jezus mnie tam sprowadza, pokazując mi bliźnich, do których schodzę i którym mam służyć. Prawdziwa, autentyczna modlitwa prowadzi do pokory. Kiedy zaraz po modlitwie jestem w stanie zadzierać nosa – modlitwa chybiła celu. Oczywiście, jeśli w sobie zauważam tendencję do wywyższania się, to potrzebuję czasu, by się nawrócić. Ale tu też chodzi o moje pragnienia – czy tego właśnie chcę.
Po co przychodzą tłumy do Jezusa? By Go słuchać i uzyskać zdrowie. Widzę, że czasem na mojej modlitwie to ja chcę, by Bóg mnie słuchał, a ja absolutnie nie chcę usłyszeć tego, co On ma mi do powiedzenia. Tylko że wtedy się nie spotkamy. Rozminiemy się, bo nie będzie dialogu. Słuchać i znaleźć zdrowie… ale nie tylko fizyczne. Jezus bowiem przyszedł przede wszystkim, by uzdrowić całego człowieka, a więc dać mu zbawienie. Tłum chce się Go dotknąć i uzyskać zbawienie, które w swej istocie leczy nas z wszelkiego zła, wybawia od niego i czyni dziećmi Bożymi – prowadzi do pełni człowieczeństwa. A czego ja chcę przychodząc do Jezusa na modlitwie? Zbyt często próbuję Jezusowi pokazać moje wybiórcze problemy i problemiki, ale nie rozszerzając horyzontów na moje zbawienie. Jezus patrzy na każdy szczegół mojego życia, ale nie zbawia mnie wybiórczo i fragmentarycznie – zbawia mnie całego, choć ja nie zawsze oddaję Mu całego siebie, by mnie zbawił.
Panie, patrząc na to, co dzisiaj dałeś mi poznać – Ty sam wiesz, czego najbardziej teraz potrzebuję. Daj, by to wypełniło się w moim życiu w całej pełni!