Słowo z mocą
Cóż to za słowo? Łk 4, 31 – 37
Słowo Jezusa mam moc. Tą samą mocą stwarzało świat i teraz – stwarza człowieka na nowo, uwalniając go od zła.
Bóg nieustannie wypowiada we mnie swoje Słowo. Ono ma moc uzdrowić mnie, uleczyć, przemienić. Jasnym jest, że stawiam Mu opór. Bo mi jest tak wygodnie, jak jest. Bo po co się zmieniać. Poza tym zmiana wiąże się z wysiłkiem, a moje ego jest już i tak dość mocno zmęczone samą tylko egzystencją, więc nie ma szans… Nawet nie ma co nadmieniać, że w sumie sporo w tym lenistwa i wygodnictwa. Ale to pomińmy.
Słowo, aby zadziałało, musi być usłyszane. A ja mam wiele sposobów, by je w sobie zagłuszyć. Czasem chcący, a czasem nie. By usłyszeć Słowo muszę się zatrzymać i wysilić się, by wytrwać w milczeniu. Nie tylko ust, ale może przede wszystkim serca. To „nieróbstwo” nazywa się modlitwą. Nie każda modlitwa musi być przegadana. Nie każda musi być „owocna”. Bo co to znaczy? Że się dobrze na niej poczułem? Albo że poczułem Pana Boga? Jeśli tak się stanie, to super, ale w mojej modlitwie ostatnio nie czuję zbyt wiele. I może tak ma być. W modlitwie nie o uczucia chodzi (mają być i wspaniale że są), ale o wiarę. Potrzebuję wpuścić Słowo nie tylko do ucha, ale i do serca, by Ono we mnie zadziałało.
To nic-nie-robienie na modlitwie i po prostu trwanie w ciszy przed Panem ma olbrzymią wartość. Dużo większą, niż tysiące wypowiedzianych słów. Bo Słowo może wtedy zostać wypowiedziane, może zacząć działać. A Ono zawsze jest z mocą. Jest z Nim tak, jak między zakochanymi albo jak z serdecznymi przyjaciółmi. Siedzą obok siebie, nic nie mówią, a ich życie się zmienia. Samo przebywanie w atmosferze miłości zmienia człowieka. A co dopiero w obecności Boga, który jest Miłością i zarazem Słowem z mocą! Wtedy mogę doświadczyć, że powoli, moje różne „demony”, które dręczą mnie może od lat, zaczną uciekać. To wszystko, co mnie rozbija wewnętrznie, co mnie niszczy od środka, wszelki grzech i nieporządek – będą wychodzić z krzykiem (a więc na początku trochę „hałaśliwie”) i stanę się człowiekiem wolnym. Takim, jakim chce mnie Bóg i jak ja sam chcę żyć.
Do tego potrzebuję zamknąć usta i otworzyć serce – by przyjąć Słowo. I nie tylko nic nie mówić, ale nawet starać się nic nie myśleć, niczego nie układać, niczego nie planować, nie kombinować, nie szukać rozwiązań… to najtrudniejsza rzecz – tylko BYĆ. Wtedy Słowo pokaże swoją prawdziwą moc – moc zbawienia, moc uzdrowienia, moc miłości.
Potrzebuję wpuścić Słowo nie tylko do ucha, ale i do serca, by Ono we mnie zadziałało.
Stwierdzam ,ze coraz częściej potrzebuję oddalenia, wyciszenia….by usłyszeć WOŁAJĄCEGO NA PUSTYNI :))
Dawno tutaj nie zaglądałam… A dzisiaj byłam u spowiedzi i rozmawialśmy właśnie o tym, by trwać, nawet jak modlitwa wydaje się taka sucha, jak z przyjemnością i czuciem Pana nie ma nic wspólnego… Słowo jak zawsze aktualne. I dziękuję też za te kilka słów dzielenia. Pozdrawiam Ojca serdecznie 🙂
Właśnie sobie uświadomiłam, jak lekko i beztrosko usprawiedliwiam to, co jest ucieczką od trwania na modlitwie – właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że nic się nie dzieję, ja nic nie robię i w swojej ocenie tracę czas…
Panie, naucz mnie trwać przy Tobie, daj łaskę wsłuchania się w Twoje słowo, zatrzymaj mnie na chwilę…