Ubrany w Chrystusa
Bo wy wszyscy… przyoblekliście się w Chrystusa. Ga 3, 26 – 29
Zawsze mnie to słowo fascynowało – być przyobleczonym w Chrystusa. To znaczy ubranym w niego. Ale nie tak, jak się ma na sobie ubranie, które można zdjąć, lecz jak skórę. Coś, bez czego nie da się żyć. Bez Jezusa nie da się żyć. On jest Bogiem, w którym moje istnieje ma swoje źródło i sens. Zostałem stworzony w Nim, przez Niego i dla Niego.
Przyoblec się w Chrystusa oznacza, że On zawsze jest ze mną. Nie jako dodatek, nie jako ozdoba. Jest ze mną jako Ktoś, bez kogo ja zaczynam umierać. Tak też rozumiem pytanie Jezusa, które kieruje do mnie: Za kogo mnie uważasz? (Łk 9, 18 – 24) Jezus naprawdę jest moim jedynym Panem i Zbawicielem, jest Mesjaszem Bożym, który po to przyszedł na świat, aby mnie zbawić. Jest tylko jeden mały problem, z którego zdałem sobie sprawę wczoraj.
Mesjasz był rozumiany przez ówczesnych Jezusowi jako polityczny władca, który wybawi Izraela z rąk okupantów i zaprowadzi pokój. Jezus chce tego uniknąć i dlatego surowo ich napomina, by nikomu nie mówili o tym, iż On jest Mesjaszem. Bóg się ukrywa. Kiedy wczoraj odmawiałem różaniec rozważając tajemnice radosne to zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Te początkowe tajemnice mówią o Bogu, który się ukrywa, Bogu, który przychodzi w ciszy, Bogu nie lubiącym rozgłosu, splendoru, spektakularnych czynów.
Zwiastowanie Maryi, czyli moment Wcielenia. Bóg przychodzi na świat. Czy ktoś o tym wie? A to jeden z najważniejszych momentów historii świata. Bóg w swej odwiecznej miłości i mądrości posyła swego Syna na świat, aby go zbawił. I On przychodzi… w ciszy domku w Nazarecie, bez rozgłosu, bez trąbek i fanfar. Tajemnicę odkrywa Elżbieta, do której przychodzi Maryja, by dokonało się uświęcenie Jana Chrzciciela już w łonie matki (jutro obchodzimy tę uroczystość). Ale poza tymi dwoma kobietami nadal nikt o tym nie wie. A na pewno nie świat. A narodzenie Jezusa, czyli pokazanie się Boga na świecie? Dokonuje się Wśród nocnej ciszy, jak śpiewamy w kolędzie. Kiedy Jezus jest przedstawiony w świątyni, to tylko pobożny Symeon i prorokini Anna odkrywają, kim jest to dziecię. Można by tak pisać bez końca.
Ta cisza wokół Boga, ta otoczka tajemnicy, ukrywanie się Boga. Wydarzenia, które są zaciemnione, zasłonięte… Mnie to tak często denerwuje, bo chciałbym tak konkretnie, kawę na ławę. Dlatego tak łatwo mi powiedzieć, że Jezus jest moim Mesjaszem (Namaszczonym) i Panem i Zbawicielem, ale w konkrecie życia niekoniecznie Go odnajduję i niekoniecznie naśladuję Go. A o tym dzisiaj On mówi – by wziąć swój krzyż (swoje życie z tym wszystkim, co ono niesie) i iść za Nim, naśladować Go – aż po Jego krzyż. Bez tego bowiem nie będzie zmartwychwstania.
Przyobleczenie w Chrystusa niesie ze sobą takie właśnie konsekwencje. Mam iść za Nim, mam na serio traktować Jego obecność w moim życiu i Jego działanie. Mam Mu na to pozwolić. Bo zbyt często jest tak: Panie, Ty jesteś moim Bogiem, ale… pozwól, że moim życiem ja sam będę kierował, sam będę „rządził”. A Ty stój z boku i mi błogosław. Tylko że wtedy zbyt niepoważnie Go traktuję. Trochę jak bożka, któremu od czasu do czasu składam ofiarę, do którego się modlę, ale tak naprawdę nie oddaję Mu swojego życia. To na pewno trudne słowa i nie zamierzam ani siebie ani nikogo nimi dołować. Bóg przyjmuje nawet 5% mojego życia, jeśli tyle Mu aktualnie daję. Ważne, bym ostatecznie chciał oddać Mu 100% – a do tego może jeszcze długa droga…