Pociecha pośród cierpień
Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy. 2 Kor 1, 1 – 7
Zaplątane zdanie, które pisze dzisiaj św. Paweł zawsze mnie zastanawiało. Już kiedy zobaczyłem, że trzeba je spokojnie przeczytać, by znaleźć jego sens. A chodzi o zdanie, gdzie pisze on o pociesze, jaką daje mi Bóg w każdym moim utrapieniu. To słówko „każdym” mocno mnie dziś ujęło. Niezależnie, czy to odczuwam, czy nie, Bóg w moim sercu mnie pociesza w każdym moim utrapieniu, jakie by ono nie było. Chyba nie wiem jeszcze, jak się to dzieje, ale wierzę, że tak właśnie jest. Zwłaszcza, że przypomniałem sobie słowa św. Ignacego z książeczki Ćwiczeń Duchowych, gdzie pisze on o Jezusie, iż po zmartwychwstaniu wobec swoich (ukazując się im) pełni posługę pocieszania [ĆD 224]. Nazywa to posługą…
A po co mnie Bóg pociesza? Bym sam mógł pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce. Każde utrapienie, jakakolwiek udręka. Paweł nie stawia granic hojności w pocieszaniu. Nie ukrywam, że to mocne słowa. A mam sam pocieszać pociechą, której doznałem od Boga. I koło się zamyka. Czyli nie moją pociechą, która czasem jest zbyt tania, nie dotykająca sedna, a może i nawet chcąca w sposób delikatny zbyć osobę potrzebującą. Mam dawać to, co sam otrzymałem od Boga. A ponieważ nie ze swojego mam dać, więc mam być hojny. Aż do bólu hojny. I nie tylko wobec ludzi mi życzliwych. Bo Bóg taki nie jest. On daje wszystkim, nie wymawiając, bo przecież słońce Jego świeci na złych i dobrych, deszcz również pada na wszystkich. Tak samo Bóg hojnie daje swoją łaskę i pocieszenie wszystkim. Mam być do Niego podobny w tym. Jak zawsze – z tym podobieństwem do Niego jest u mnie problem.
Poruszyły mnie też słowa Pawła o obfitujących cierpieniach Chrystusa. Jak wielkie są cierpienia, tak też wielka jest pociecha. Zdałem sobie sprawę, że zbyt często szukam pociechy bez tego pierwszego. Tylko czy taka pociecha nie jest właśnie tania i mało wartościowa? Przypomniałem sobie mękę Chrystusa, krzyż, kobiety i uczniów. Po zmartwychwstaniu, kiedy Jezus ukazuje się kobietom, te są bardzo radosne, pocieszone. Czy nie dlatego, że stały pod krzyżem, widziały Chrystusa i współodczuwały z Nim wtedy? A uczniowie… oprócz Jana żaden z nich nie widział śmierci Chrystusa, nie uczestniczył w tym fundamentalnym wydarzeniu, żaden nie został dotknięty przez ten ból (być może cierpieli z tego powodu, ale inaczej niż kobiety stojące pod krzyżem). I co ciekawe, kiedy Jezus ukazuje im się żywy, to niekoniecznie wzbudza to w nich od razu radość. Ciągle są jakby zmieszani, zdziwieni, niedowierzający. Nie uczestniczyli w cierpieniu to i pocieszenie trudno im przyjąć.
Być może o czymś takim mówi św. Paweł, a przynajmniej do mnie tak to przemawia. Trudne to jest… przyjmować cierpienie wierząc, że prowadzi do pocieszenia (tak jak przyjmować śmierć wierząc, że prowadzi do życia). Trudne jest dawać pocieszenie i to takie, które otrzymałem od Boga. Pocieszać ludzi… dziś mocno mnie dotknęło moje gadulstwo. Uświadomiłem sobie, że krzywdzę tym ludzi, że czasem po prostu przesadzam, że mało wtedy słucham, nie pozwalam dojść do głosu, chcę wypowiedzieć „wszystko”… zabolało mnie to i poczułem w sobie upokorzenie tym. To dobrze. Ale w tym kontekście uświadomiłem sobie, że i pocieszaniem dobrym słowem można przesadzić. Może czasem najlepszym pocieszeniem jest bycie z kimś, trwanie przy kimś, wierność, aniżeli tysiąc najpiękniejszych słów…
Pan wie co w danej chwili jest dla mnie dobre i pożyteczne.Gdym była w NIEGO bardziej wsłuchana to godziłabym się na każdą sytuację jaka zaszła w moim życiu . Mimo „wiedzy ” jak często chce okładać wszystko po swojemu