Serce Jezusa
Idzie za zagubioną, aż ją znajdzie… Łk 15, 3 – 7
Jestem w sercu Boga. Moje życie jest w Nim całe zanurzone. Oddycham Jego miłością, bo dzięki tej miłości istnieję. To serce chce mnie ukształtować na swój wzór. Trwając w nim, oddychając nim powoli staję się nim, czyli tym, kim On chce mnie mieć od zawsze. Serce Jezusa jest moim domem. Przebywam w nim stale, bo jestem umiłowanym dzieckiem Ojca. Serce – ile w Nim miłości, ile mądrości, roztropności i wszelkich uczuć. To w nim mogę wzrastać, ono jest naturalnym środowiskiem mojego życia.
Mogę się jednak zagubić. Grzech wyprowadza mnie na podejrzane tereny, gdzie rządzi śmierć. Grzech to zatrute powietrze, którym zaczynam oddychać, zatruwając siebie od środka. Grzech to wszelka brzydota (podniesiona do potęgi n-tej), głupota i zło. Spalona ziemia. Mrok. Samotność i zimno. Jaskinia pełna jadowitych stworzeń.
Porusza mnie to, że to sam Bóg wychodzi mi naprzeciw. To nie ja szukam powrotu – inicjatywa należy do Niego. To On, kiedy zgubi jedną owce, zostawia inne, by wyruszyć na poszukiwanie mnie. To On uwolni mnie ze wszystkich miejsc, gdzie się rozproszę w dni ciemne i mroczne (Ez 34, 11 – 16). On sam ułoży mnie na legowisku, odszuka mnie, gdy się zagubię, sprowadzi z powrotem, gdy zabłądzę, opatrzy moje rany i umocni mnie w mej chorobie. Zawsze będzie mnie ochraniał.
Porusza mnie to, że te teksty mówią o tym i tylko o tym, co Bóg dla mnie uczyni. To tak, jakby moją robotą było przeważnie gubić się, błąkać, rozpraszać się, kaleczyć czy chorować. I pewnie tak jest, choć nie zdaję sobie z tego do końca sprawy. Nie chodzi tu negatywne patrzenie na siebie czy na życie. Nie chcę skupiać się na tym, co ja mogę, a czego nie mogę. Zbyt dobrze wiem, do czego jestem zdolny. Bardziej zachwyca mnie jednak działanie Boga, Jego praca dla mnie, Jego cierpliwość wobec mnie i wytrwałe poszukiwanie mnie. Bym ostatecznie spoczął w Jego sercu, bym tam znalazł pastwisko, pożywny pokarm i pokój serca. Bym w nim poczuł się jak w domu, bezpieczny i nieskończenie wdzięczny.