Wielki Post
Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę… Mt 6, 1-6.16-18
Rozpoczynamy Wielki Post. Słyszymy o modlitwie, jałmużnie i poście. Mowa o relacji do Boga, do drugiego człowieka i do siebie samego. Jezus nie daje żadnych wskazówek co do ilości modlitwy i jej jakości. Nie mówi nic o tym, jak ma wyglądać post, ile trzeba sobie odmówić i czego. Nie mówi też o wysokości jałmużny, komu ją dawać, w jaki sposób… Mówi za to jedno – nie robić niczego na pokaz.
Zastanowiło mnie to dzisiaj i odpowiedź wydaje się dość prosta. Jezus wskazuje na nagrodę. Pytanie, czy chcę ją sobie sam odebrać, czy też chcę ją otrzymać od Boga. To pytanie jest podchwytliwe, bo przecież nagrody nie można sobie samemu udzielić, to ktoś ją daje. Ale pomyślałem o czymś jeszcze. Robienie czegoś na pokaz, choćby najpobożniejszych uczynków, tak naprawdę koncentruje mnie na sobie samym. Mówiąc inaczej – staję się człowiekiem pysznym. A pycha to najgorsza i najtrudniejsza do wyleczenia choroba duchowa. O tym więcej można poczytać tutaj i tutaj. To więc, co ma mi przynieść zbawienie, zamienia się w truciznę.
Post bez pokory ma niewielkie znaczenie. To pozór, który przykrywa coś, co psuje się od środka. Ale oprócz tej fundamentalnej sprawy zapytałem siebie o te konkretne czyny, o których mówi dziś Jezus. Jałmużna – skoro ona pokazuje moją relację do drugiego człowieka, to czy jestem wobec bliźniego ofiarny i hojny? Czy potrafię dać z siebie: czas, środki materialne, talenty, siły, wsparcie, obecność… I czy to, co daję jest z serca wolnego i hojnego, czy też może jakieś ochłapy, coś, co mi zbywa, czego już nie potrzebuję…
Post – to relacja do siebie samego. Kojarzy się z jedzeniem i wyrzeczeniem się. Zdałem sobie sprawę, po raz kolejny zresztą, że nie chodzi tu o sztukę dla sztuki, o to, czy wytrzymam… Chodzi o to, czy chcę być naprawdę wolny? A przecież istotą świąt paschalnych jest uwolnienie człowieka, to znaczy by stał się podobny do Boga. Czy naprawdę jestem wolny? Z drugiej strony, kiedy poszczę staję przed Bogiem ogołocony z wszystkiego, z samego siebie również. Przychodzę do Boga z pustymi rękoma prosząc, by On mnie napełnił sobą. Wyrzekam się wszystkiego, co mnie obciąża, zniewala, co blokuje relację z Nim i wtedy coraz bardziej otwieram się na Niego samego. On sam i ja sam. W taki sposób rozumiem też modlitwę, która ma być w ukrytej izdebce, gdzie jestem tylko On i ja. A kiedy poszczę i daję jałmużnę, to tak naprawdę zostaje tylko On – ja znikam. W pokorze uznaję wtedy tylko Jego!
Przychodzę do Boga z pustymi rękoma prosząc, by On mnie napełnił sobą.
Bym wszystko co robię było dla JEGO chwały a nie mojej. Zostawiam całą przeszłość moją chcę widzieć TU i TERAZ