Wiara to słuchanie
Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Koh 1, 2 – 11
Zatrzymały mnie dzisiaj te słowa i wzbudziły refleksję na temat milczenia. Uświadomiłem sobie ogrom hałasu, jaki panuje nie tylko w świecie, ale również w moim wnętrzu. Z jednej strony mnóstwo rzeczy, które domaga się mojej uwagi, zainteresowania – cały ten szum informacyjny, reklamy, wszędobylska muzyka, gwar… z drugiej cały ten mój wewnętrzny świat, mnóstwo emocji, myśli, wrażeń, pośród których tak często się gubię. Uświadomiłem sobie, że potrzebuję milczenia, potrzebuję ciszy, że bez tego można zgubić sens życia, pewną harmonię wewnętrzną, pokój serca. Można utracić kontakt ze sobą, z Bogiem i drugim człowiekiem. Słowa, które wypowiadają potrzebują pewnej przestrzeni, w której one się rodzą, a tą przestrzenią jest właśnie cisza, jest milczenie.
Przy tej okazji przypomniałem sobie słowa, które już kiedyś mnie poruszały – o Jezusie. Przecież On też narodził się „Wśród nocnej ciszy…”. Jego śmierć i grób, a potem zmartwychwstanie są owiane milczeniem. A więc te najważniejsze tajemnice naszej wiary odbywają się w milczeniu. Ale może najbardziej z tego zadziwiające jest to, że Jezus swoją publiczną działalność (a więc głoszenie, mówienie, działanie) prowadził przez 3 lata, a życie ukryte (w którym nie działał, nie mówił – nie licząc drobnych epizodów z Ewangelii) trwało 30 lat. Dziesięć razy dłużej. Jakby to Jego Słowo, które wypowiadał przez 3 lata potrzebowało aż 30 lat przestrzeni, by mogło się narodzić.
Czuję zaproszenie do większego milczenia w moim życiu. Ale rozumianego nie jako „sztuka dla sztuki”. Bo z milczenia rodzi się słuchanie, a słuchanie w Biblii jest postawą ucznia. Uczeń Chrystusa to przede wszystkim ten, który słucha. Wiara rodzi się ze słuchania – powie św. Paweł. Milczenie jest uprzywilejowanym miejscem, w którym mogę usłyszeć tak Boga, jak i siebie. Jak często jest taka tendencja we mnie, by to milczenie czymś zagłuszyć… jakbym nie chciał się spotkać, jakbym nie chciał słuchać. Szczególnie wieczory są trudne w tym względzie. Bo przecież coś trzeba w internecie sprawdzić, radia posłuchać, pogadać przez telefon… dużo szumu, ale nie zawsze potrzebnego. I mam wrażenie, że może nie tyle boję się spotkać z Bogiem, co z samym sobą. Może dlatego tak wielu ludzi dzisiaj (szczególnie młodych – już od dawna to obserwuję), nie jest w stanie ani zrozumieć, ani przyjąć ciszy i milczenia – musi być zawsze hałas, zawsze coś musi grać. Tylko że tak się nie da na dłuższą metę. Bo milczenie i mówienie są jak oddech: wdech – wydech. Dwie uzupełniające się rzeczywistości. Bez milczenia się po prostu zadusimy.
Panie, naucz mnie milczeć w Twojej obecności, bym mógł Ciebie usłyszeć. Naucz mnie tak milczeć, bym mógł usłyszeć samego siebie – bez lęku. Naucz mnie słuchać, by moje życie nabrało głębokiego sensu. Bo chcę być Tobie posłuszny, a posłuszeństwo to coś, co następuje po słuchaniu (po-słuch = posłuszeństwo). Naucz mnie milczeć, by Ciebie słyszeć i Tobie być posłusznym…
Szczęść Bożę. Szkoda, że tak krótko po rekolekcjach Ojciec z nami został. Nie było za bardzo czasu, żeby dobrze o tym porozmawiać. Rekolekcje zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a co najważniejsze dotchnęły mnie, zaorały moje serce:). I choć czasem było trudno, to napewno warto. Niech dobry Bóg błogosławi Ojcu na dalszej drodze życia. Szczęść Boże!
PS Mam nadzieję, że się jescze spotkamy.