uniżył samego siebie…
Chrystus Jezus (…) ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. Flp 2, 6 – 11
Bardzo mnie ten tekst porusza. Jest jednym z piękniejszych tekstów o Chrystusie i drodze Boga do człowieka. W pewien sposób mówi o ewolucji według Boga. Bo ta ewolucja naukowa… znamy ją. To droga od tego, co prostsze, mniejsze, nieskomplikowane do tego co większe, piękniejsze, bardziej rozwinięte i doskonalsze. U Boga jest odwrotnie. Bóg najpiękniejszy, najdoskonalszy, wszechmogący schodzi na ziemię i staje się na równi z nami, staje się człowiekiem. Uniża się już w momencie Zwiastowania – najwyższy wyraz pokory i uniżenia, kiedy Bóg staje się człowiekiem. Ale to Bogu nie wystarczyło. On przyjął postać sługi, jak mówi św. Paweł. Stał się sługą człowieka, czyli kimś niższym od niego. Ewolucja naukowa idzie od czegoś prostszego, mniejszego, ku czemuś wyższemu, większemu, doskonalszemu. Bóg pokazuje nam inną drogę. Schodzi z nieba na ziemię i nie wystarczyło Mu stać się jak człowiek – stał się tym, który myje człowiekowi nogi. Stał się jego niewolnikiem, sługą. A szczytem tej „ewolucji” jest krzyż. Umiera za miastem, z przestępcami, odrzucony przez wszystkich, pogardzony do granic możliwości. Oto nasz Bóg! Oto rozwój według Boga, oto co oznacza wzrost i droga doskonałości. Coraz większa i większa pokora, coraz większe uniżenie i służba – aż po śmierć.
To ma być i moja droga. Mam stawać się coraz bardziej podobny do Chrystusa. To ma być moja droga rozwoju duchowego. Mam uniżać się, schodzić coraz niżej z piedestału mojego ego, pychy, ambicji, zachcianek, zaszczytów i honorów, ludzkich względów i szacunku… mam stawać się coraz bardziej pokorny i służący bliźnim. Bo to jest droga Boga do nas i to jest moja droga do drugiego człowieka. Nie ma innej! Pociąga mnie, choć ciągle jestem na jej początku. Mam iść na krzyż, mam umierać sobie. A nie zawsze mam na to ochotę, nie zawsze mi to smakuje. Przecież chcę mieć też czas dla siebie, chcę mieć drobne zachcianki i przyjemności, chcę, by mnie chwalono i stawiano na pierwszym miejscu. Z drugiej strony nie zawsze mam ochoty wychodzić do drugiego człowieka, tracić dla niego czas, siły, środki… nie zawsze mam ochotę wychodzić z mego świata, czasem zamkniętego, w którym się okopuję… nie zawsze chcę się przełamywać, przekraczać swoje bariery i ograniczenia…
Nie ma innej drogi i dobrze o tym wiem, Panie. Dziękuję Ci, że pomimo moich oporów, lęków i niechęci – Ty nie zmieniasz tej drogi i idziesz zawsze tak samo. Naucz mnie bycia pokornym, uniżonym, bycia sługą. Naucz mnie chodzić Twoją drogą, która wiem – zaprowadzi mnie na krzyż. Dopiero po przejściu przez niego rozpocznie się droga wywyższenia, chwały, zmartwychwstania. To będzie w niebie. A teraz, Panie, chcę pokory! Użycz mi tej łaski, bym jak Ty – uniżył samego siebie…
Tak się zastanawiam nad tym tekstem i narasta we mnie jakiś bunt. Tak Bóg się uniżył, stał się człowiekiem, niewolnikiem, sługą.
Ja mam iść tą samą drogą ale czy tak do końca mam zrezygnować z siebie, ze swojego rozwoju, z dbania o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, z ambicji, przyjemności?
Mam mieć siebie za nic i tylko poświęcać się drugiemu człowiekowi? Czy zawsze muszę przekraczać swoje bariery i ograniczenia? Czasami wręcz nie sposób ich przekroczyć. Czasami się to udaje ale jeśli to uderza potem we mnie, jeśli cierpię potem z tego powodu?
Gdzie w tym wszystkim jestem ja? I czy tak naprawdę Bóg ode mnie tego oczekuję? Czy moja droga rozwoju duchowego musi jednoznacznie oznaczać wyrzeczenie się siebie? Coś mi tu nie pasuję. Jestem na etapie uczenia się, że ja też jestem WAŻNA, że ważne są moje UCZUCIA, PRAGNIENIA, że mam PRAWA, nie tylko obowiązki. Czy Bóg pragnie ode mnie aż takiej doskonałości? Chyba, że chodzi o uniżenie się w granicach moich własnych możliwości. Bo On wie, pewnie lepiej niż ja, ile mogę coś komuś ofiarować, nie tracąc przy tym nic z siebie, tzw. zdrowy egoizm.
Trochę się w tym gubię mój Ojcze, może nawet bardziej niż trochę, pomóż mi proszę.
Tyle razy próbowałam układać życie po swojemu Ja, moje, mi… przyjemności, zachcianki, stawianie siebie w centrum. Recepta na szczęście serwowana przez każdą gazetę czy poradnik – a jednak nie skutkuje. Robię tyle rzeczy, by życie stało się piękniejsze, a ono mimo wszystko traci smak.
Więc tym razem spróbuję nie po swojemu – zamiast wymyślać sposób działania, chcę naśladować. Wpatrywać się w Niego i iść za Nim. „Chcę i pragnę i taka jest moja dobrze przemyślana decyzja…”